niedziela, 24 maja 2015

Camp

 Hayley z każdym dniem coraz bardziej zadomowiała się w obozie. Od pierwszych chwil pokochała piękne tereny, miejsca treningowe i ludzi. Tak, herosi byli naprawdę wspaniali. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie to, że wciąż nie została uznana. Mieszkała w domku Hermesa, a tam nie było wcale tak fajnie jak mogło się zdawać. To nie tak, że dzieci boga złodziei się jej psociły, jednak czuła się tam po prostu nieswojo. Wiedziała, że to nie jest jej miejsce.
  Tego dnia Hayley ćwiczyła z manekinami. Jej pracę nadzorował sam Percy, jeden z najbardziej uzdolnionych obozowiczów. Pokazywał jak odpowiednio wykonać pchnięcie, czy atak z półobrotu. W sumie nie było to takie trudne.
- Nieźle  - powiedział syn Posejdona kiwając głową, gdy Hayley kończyła trening. - Idzie ci naprawdę dobrze.
  McCollen uśmiechnęła się w odpowiedzi i odłożyła miecz na bok. Usiadła na pobliskiej ławce jednocześnie chwytając butelkę z piciem. Upiła kilka porządnych łyków, była naprawdę spragniona. Lubiła przebywać na polu treningowym, dźwięk ciosów i zderzających się broni był muzyką dla jej uszu.
- To ty jesteś tą nową, nieuznaną? - Hayley usłyszała głos zza pleców.
 Obróciła głowę i ujrzała dziewczynę. Wysoką i dobrze zbudowaną z włosami w kolorze ciemnego blondu  i z przewiązaną przez nie bandamką. Brązowe oczy dziewczyny patrzyły na nią hardo, wręcz wyzywająco.
- Zależy kto pyta - odparła Hayley patrząc się na dziewczynę z zaciekawieniem.
- Clarisse La Rue - nastolatka przedstawiła się, jej głos był oschły.  -  Zapamiętaj, to niezwykle ważne, żebyś wiedziała kto cię zaraz pokona.
 Hayley odłożyła gwałtownie picie i podniosła się z ławki zaciskając pięści. Sprawa była jasna, Clarisse wyzwała ją na pojedynek. A ona zamierza się go podjąć. Hayley należała do ludzi, którzy nigdy się nie poddają i nie uciekają, mimo że nie zawsze wychodzi jej to na dobre.
- Czyli mam rozumieć, że jesteś chętna na mały wpierdol?
Hayley szybko upewniła się, że Clarisse trzyma miecz w ręku i zaatakowała pamiętając o odpowiedniej postawie. Nogi w lekkim rozkroku, zgięte w kolanach. Stopy rozstawione pod kątem,
Córka Aresa zablokowała jej pierwszy cios robiąc unik, dziewczyna spróbowała przeprowadzić kontratak, ale Hayley szybko wytrąciła jej miecz z dłoni. Wykorzystując doświadczenie w sztukach walki podcięła jej nogi. Walka przebiegła szybko, ale efektownie. Każdy obozowicz przyglądał się starciu. McCollen przystawiła miecz do gardła Clarisse.
- Wciąż uważasz, że mnie pokonasz? - parsknęła, ale nastolatka nie patrzyła się na nią.
 Spoglądała na symbol, który pojawił się nad głową Hayley. Dwie skrzyżowane włócznie obracały się w kółko kładąc delikatny cień na jej ciemne włosy.
- Witaj wśród dzieci Aresa - mruknęła pod nosem jej przeciwniczka, nie bardzo podobał się jej fakt, iż są siostrami.
Hayley spojrzała się na nią ze zmarszczonymi brwiami, nie miała pojęcia o czym mówi, dopóki nie spojrzała się w górę.  Ares niekoniecznie był jej faworytem w liście potencjalnych ojców, ale westchnęła z ulgą, lepszy bóg wojny niż wieczne mieszkanie w domku Hermesa. Hayley odłożyła miecz z powrotem na ławkę i wyciągnęła rękę w stronę La Rue, skoro były siostrami to wolała jakoś naprawić ich relacje, a to był pierwszy krok.  Clarisse przyjęła pomocą dłoń i podniosła się z ziemi lustrując wzrokiem Hayley.
- Idź spakuj swoje rzeczy i przyjdź za piętnaście minut pod domek Aresa, ten z numerem pięć - powiedziała dosyć oschle grupowa i odeszła otrzepując swoje ubrania z ziemi.
- Mam przesrane  u niej, co? - Hayley zwróciła się do Percy'ego, który wciąż stał obok.
- Mogło być gorzej - powiedział szczerze, choć wiedział iż Clarisse potrafi być okropna. 
- Jasne.
Hayley zebrała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła do jedenastki, cieszyła się na myśl, że opuści ten domek, jednak bała się tego co czeka ją za drzwiami jej nowego lokum. "Dam radę", pomyślała motywująco, gdy przekręcała klamkę.
***********
I w końcu jest! <3  Mam nadzieję, że wam się spodobało, bo są to moje pierwsze wypociny od bardzo długiego czasu. W sumie to cieszę się na myśl, że w końcu wracam do pisania. Brakowało mi tego! <3 
Jak zawsze  zachęcam do wyrażania opinii w komentarzach, są one dla mnie bardzo ważne :) 

sobota, 2 maja 2015

Wznowienie!


Tak, dobrze czytacie. WZNAWIAM DZIAŁALNOŚĆ BLOGA! Co prawda wciąż nie mam tyle czasu ile potrzebuję, ale z pewnością mam go więcej, niż podczas przygotowań do egzaminów.  Notki postaram się wstawiać raz na dwa tygodnie, ale dokładna data kolejnego postu będzie podana w gadżecie po prawej stronie ;3
Doszłam również do wniosku, że czas na zmiany. Jak widzicie zrobiłam pierwszy krok i SAMODZIELNIE zaprojektowałam szablon na bloga, jest to mój drugi kontakt z CSS, więc mam nadzieje, że się wam podoba. Do tego zamierzam rozkręcić akcję, czytając ją doszłam do wniosku, że coś musi się zadziać w kwestii romansu oraz akcji, bo jeśli chodzi o to pierwsze to miał być to priorytet, a jakoś zrzuciłam to na drugi plan. Zachęcam was również do wejścia w zakładkę Facebook, która znajduje się mniej więcej gdzieś tam --->
Na fanpage'u będę umieszczać zapowiedzi rozdziałów wszystkich moich blogów oraz fragmenty, które napisze na zapas, jak to mam w zwyczaju. 



A i jeszcze jedno pytanie za 10000 pkt ;) Jeśli ktoś zna lub sam jest betą to proszę kontakt na e-mail Sandra.Kajs13@vp.pl, potrzebuję kogoś do korekty od zaraz :D



wtorek, 24 marca 2015

Zawieszam blog

       

Z powodu, iż zbliżają się egzaminy i mam dużo nauki, nie jestem w stanie prowadzić tylu blogów. Także blog zostaje zawieszony do mniej więcej wakacji, bardzo przepraszam tę niewielką ilość czytelników, bo mimo wszystko jesteście dla mnie ważni, jednak teraz po prostu cierpię na brak czasu ;c

poniedziałek, 16 lutego 2015

One week later

Hayley z trudem otworzyła oczy starając się ignorować, sprzeciwiające się temu, ciężkie powieki. Czuła się jakby przespała miesiące, a nawet lata. Wszystko ją bolało, jej oddechy były zbyt płytkie, a brzuch domagał się jedzenia.
- Witaj, śpiąca królewno. - Hayley usłyszała koło siebie dziwnie znajomy głos.
Obok jej łóżka siedział przeciętnej postury chłopak z niebieskimi oczami i rozczochranymi blond włosami. W pierwszej chwili Hayley pomyślała, że jest to nieznajomy, którego poznała w klubie, jednak po chwili zauważyła kilka drobnych różnic. Chłopak siedzący koło niej był niższy i mniej umięśniony, jego nos był zadarty, a rysy twarzy bardziej kobiece.
- Spytałbym czy się wyspałaś, ale robiłaś to przez bity tydzień, także nie ma innej opcji. - Stwierdził chłopak i podniósł ze stolika obok, szklankę wypełnioną dziwnym płynem. - Masz, pij. Dzięki temu poczujesz się lepiej.
- Naprawdę sądzisz, że wypiję dziwną ciecz od nieznajomego? - Hayley spojrzała się na niego z podejrzliwością.
- Jestem Will, widzisz już mnie znasz. A teraz pij albo sam ci to wleję.
- To groźba?
- Raczej ostrzeżenie. - Powiedział uśmiechnięty Will. - Mówię poważnie, wypij. To nektar, pomoże zregenerować ci siły zanim zaczniesz zadawać pytania. Z góry mówię, że będzie na nie odpowiadał Chejron, a nie ja.
Hayley jeszcze raz spojrzała się na szklankę i po chwili wypiła jej całą zawartość duszkiem. Chłopak miał rację. Jak za skinięciem magicznej różdżki, Hayley poczuła się o wiele lepiej. W końcu była w stanie usiąść prosto, bez najcichszego jęknięcia. Uzdrowiona rozejrzała się po sali.
Pomieszczenie było średniej wielkości. Pod ścianą stały szpitalne łóżka oddzielone białymi płachtami, duża część z nich była zajęta, w powietrzu unosił się zapach leków. Hayley nienawidziła szpitali, musiała się stąd jak najszybciej wydostać.
Szybko zrzuciła z siebie kołdrę odkrywając, że ktoś przebrał ją w szare dresy i białą bokserkę, uradowana stwierdziła, że wszystko jest jej, nawet te dwie różne skarpetki, których tak nie lubiła. Energicznie podniosła się z łóżka jednocześnie rozglądając się za wyjściem. Po zlokalizowaniu drzwi, ruszyła w ich stronę, jednak blondyn zagrodził jej drogę. Chłopak górował nad nią wzrostem, ale Hayley wiedziała, że i tak da mu radę. Szybko złapała go za nadgarstek i wyćwiczonymi ruchami rzuciła go na łóżko. Nie czekając, aż Will wstanie, wybiegła ze szpitala i ruszyła w stronę nieznanego lasu. Biegła między drzewami nie zwracając na wbijające się w jej stopy kawałki drewna i kamienie. Nie wiedziała dokąd zmierza, liczył się tylko bieg. Jej nogi same dostosowywały tempo i wybierały kierunek. Dziewczyna dopiero teraz zrozumiała jak tęskni za rannymi przebieżkami. Bieganie dawało jej chwile spokoju, tylko w ruchu potrafiła jasno myśleć. To był jej sposób  na poukładanie spraw, a po ostatnich zdarzeniach miała wiele do przemyślenia.
 Nowe miasto, szkoła z internatem, strata przyjaciół i chłopaka, chwila spokoju, nowi ludzie, a potem znowu kolejny, drastyczny upadek. Chłopak w klubie, dziwny stwór, porwanie Vanessy, herosi, szepty w jej głowie i wyrwany z życia tydzień. Tego było za dużo nawet jak dla niej. Potrzebowała złapać się czegoś stabilnego, aby znowu wstać na własnych nogach i móc kontrolować swoje życie.
Zatrzymała się dopiero na plaży. Błękitna woda uderzała o brzeg z cichym szumem. Wiosenne słońce raziło dziewczynę w oczy i wywoływało uśmiech na jej twarzy. "Życzę ci od­wa­gi, jaką ma słońce, które codzien­nie od no­wa wschodzi nad wszelką nędzą świata."  Cytat Phila Bosmansa wyryty w suficie nad jej łóżkiem,  zawsze wywoływał u niej uczucie ciepła w sercu. Kiedy była smutna przypominała sobie jego słowa, one czyniły ją silniejszą. Sprawiały, że za każdym razem, gdy widziała słońce na tle czystego nieba, uśmiechała się.
- Hayley, jesteś tutaj?! - Dziewczyna usłyszała znajomy głos wychodzący z lasu.
- Jestem na plaży! - Odkrzyknęła dziewczyna.
Z głębi lasu wyłonił się Percy Jackson ubrany w pomarańczową koszulkę, ciemne jeansy i podniszczone trampki. Chłopak stanął obok niej wsadzając ręce do kieszeni,  zmrużył oczy i głęboko zaciągnął się morskim powietrzem.
- Uwielbiam tu przychodzić by pomyśleć. - Stwierdził. - Siedzenie na plaży daje mi chwilę na poukładanie wszystkiego w głowie.
- To tak jak ja i bieganie. - Odrzekła Hayley. - Percy?
- Yhym. - Mruknął.
- To prawda? Wiesz to wszystko co mówił Chejron... o herosach, mitologicznych potworach i bogach. Przepowiedni.
- Wolałbym zaprzeczyć, serio, nikomu nie życzę losu herosa, jednak tak. To wszystko jest prawdą.
- Czyim dzieckiem jesteś? - Zapytała pewna siebie.
- Sally Jackson oczywiście. - Chłopak wziął głęboki wdech. - I Posejdona.
- Wow. On mieszka, gdzieś tam? - Hayley wskazała na daleki horyzont.
- Aha. - Przytaknął Percy. - Czasem go odwiedzam.
- Wyrasta ci ogon jak u Arielki i płyniesz do niego?
- Niezupełnie. Podobnie jak Ariel umiem oddychać pod wodą, ale nie martw się, moje włosy nie zrobią się czerwone, a pod koszulką nie mam muszelkowego stanika.
- Dobrze wiedzieć.
- Chcesz może poznać innych obozowiczów? Albo przynajmniej poznać tereny z pomocą pseudoprzewodnika?
- Jak myślisz czyim dzieckiem ja mogę być? - Spytała ignorując poprzednie pytanie Percy'ego.
- Nie mam pojęcia, ale dowiemy się tego.
- Powiedz mi coś o nich, wiesz o potomkach bogów.
- No więc cóż... Jest nas dużo, nawet bardzo. Jedni bogowie mają więcej dzieci, obecnie chyba najliczniejsze są domki Afrodyty, Hermesa, Aresa i Apolla. Inni bogowie mają mniej dzieci jak Posejdon, Dionizos czy Hades. Jeśli chodzi o samych herosów jesteśmy, aż zbyt podobni do naszych boskich rodziców, ale o tym sama się przekonasz. Kilka osób już w sumie poznałaś. Lorie jest córką Afrodyty, Aria Hekate, Shurellia Hypnosa, a Vanessa jest córką Hermesa. Każdy z nas jest inny, wyjątkowy, jednak módl się, żebyś nie była dzieckiem Aresa.
- Czemu? - Spytała zdezorientowana.
- Ares nigdy nie zdobył mojej sympatii. No i grupowa ich domku jest strasznie wredna.
*************************
Dawno mnie tu nie było ;c Przepraszam barak weny daje mi się bardzo we znaki, spróbuję się poprawić ;/

czwartek, 8 stycznia 2015

Oracle

Z szkolnego budynku wyszła ruda dziewczyna w mnie więcej wieku Hayley. Miała na sobie za dużą koszulkę w kolorze jej zielonych oczu i podziurawione jeansy. Kręcone włosy związała w niedbałą kitkę, a z uszu zwisały kolorowe kolczyki. Dziewczyna  szarpała brzegi swojej koszulki, wydawała się być zdenerwowana i niepewna. To na nią czekała Hayley. Chejron za nim wyszedł powiedział jej, że przyjdzie do niej niejaka Rachel. Nastolatka nie lubiła poznawać nowych ludzi i wolała, aby to mężczyzna pozostał jej źródłem informacyjnym. Czekając, aż Rachel dojdzie do fontanny zaczęła analizować wszystko co powiedział jej Chejron.
   Według niego Hayley jest dzieckiem jakiegoś boga greckiego. Jednak nikt nie wie jakiego, co jest niezgodne z umową jaką zawarł Percy pond rok temu. Od tamtej pory wszystkie dzieci półkrwi, miały zostać uznane przed skończeniem trzynastu lat. Oprócz tego kilka miesięcy później, po ukończeniu prac w obozie nad domkami, powstała szkoła dla herosów. Znaczy budynek i sama instytucja istniała już wcześniej, ale nie uczyli się  w niej herosi. Percy wraz z dziećmi Hekate i Ateny opracowali sposób, aby wszyscy z obozu jeśli tylko zechcą mogli uczyć się w normalnej szkole, nie martwiąc się o potwory. Dzięki magi Hekate, jej dzieci mogły zapanować nad mgłą, którą dzieci Ateny postanowili wykorzystać do ochrony. Jak się okazało wystarczyło do tego kilkoro dzieci bogini oraz zaklęcia i szkoła stała się już na tyle bezpiecznym miejscem, że herosi spokojnie mogli się do niej przenieść w roku szkolnym. Dzięki temu mogli uczuć się bliżej rodzin.  Spokój trwał jednak krótko. Herosi zaczęli ginąć, na początku nikt się tym szczególnie nie przejął, dzieci bogów wiodą niebezpieczny żywot. Wszyscy zaczęli niepokoić się, gdy zaginęła Thalia. To o niej Hayley czytała artykuł. Wtedy stało się jasne, że nie było ty przypadkowe ataki potworów. Co więcej  nikt nie wiedział kim są tajemnicze postacie w kapturach. Chejron wspomniał również o braku przepowiedni i że nagłe pojawienie się nieuznanej siedemnastolatki może mieć z tym jakiś związek. Nie ukrywał, że tą nieuznaną siedemnastolatką jest Hayley. Dziewczyna słuchając jego wypowiedzi starała się ukryć swoje uczucia, ponieważ sama nie potrafiła ich zrozumieć. Czasem nie chciało się jej wierzyć i wyśmiać starca, innym razem nie potrafiła wydusić z siebie słowa, a jeszcze innym miała mu ochotę po prostu przyłożyć i pobiec na najbliższy autobus do Trenton. Postanowiła jednak zaczekać i dowiedzieć się jeszcze czegoś od Rachel, bo jak stwierdził Chejron, ona pomoże się jej zaadaptować z sytuacją.
 -To ty jesteś Hayley, tak? -  Rachel uśmiechnęła się do niej nieśmiało i usiadła obok niej.
Dziewczyna pokiwała głową i spojrzała się na Rachel. Ich spojrzenia zetknęły się ze sobą, Hayley poczuła się jakby kopnął ją prąd a następnie zapadła ciemność. Jakby zapadła w nicość. Hayley nie rozumiała co się dzieje, ale wiedziała że Rachel jest obok niej. Czuła jej obecność. Nagle rozległ się pisk.
- ......Córka....wojny.....Monów......klątwa.....sam....uratować nie zdoła. - Gruby głos rozbrzmiewał w głowach dziewczyn zakłócany przez dziwne szumy.
Głowa Hayley pulsowała, nigdy wcześniej nie czuła takiego bólu. Musiała jak najszybciej otworzyć oczy, wydostać się z tej nicości, ale nie potrafiła.  Pisk podobny do poprzedniego zawył jeszcze głośniej.
- Śmierć Greków.
Hayley obudziła się na trawie. Obok niej leżała Rachel, którą trzymała za rękę. Dziewczyna była wciąż nie przytomna. Hayley chciała jej pomóc, czuła, że coś się jej stało jednak nie była wstanie się ruszyć. Ze strachem zamknęła oczy i dała się pochłonąć własnej nicości, licząc że sen którego tak bardzo potrzebuje, przyniesie jej ulgę.
*********
Przepraszam, że rozdział z takim opóźnieniem, ale byłam w Dani. ;c Nie jestem z niego jakoś bardzo zadowolona, ale ostatnio męczy mnie brak weny ;/

niedziela, 28 grudnia 2014

Opowiadanie specjalne - Frozen New York



Spóźnionych wesołych świąt! :D A o to opowiadanie, które napisałam razem z Anak Anakin (Shurelia), Firnen (Tanar) oraz Fruits (Aranderia) :) Dziękuje dziewczynom za świetną współpracę :)

Dodam również, że kolejny rozdział Hayley pojawi się w następnym tygodniu bo wyjeżdżam do Dani :)




***************

Hayley ścisnęła mocniej kierownice, próbując odciąć się od siedzącej obok niej Shurelli i skupiła się na drodze. Widziała, że dziewczyna nie miała ochoty na rozmowę i nie zamierzała jej do niej zmuszać. Czuła się dobrze mogąc rozkoszować się jazdą, jak to przystało robić po niedawnym zdaniu prawka. Pogoda była do tego idealna. Ni to ciemno, ni to jasno i co najważniejsze – bez śniegu. W grudniu zazwyczaj było go pełno, ale ku radości Hayley, nie tym razem. Przypominając sobie, że według prognozy, opady zaczną się nie wcześniej niż za dwa tygodnie, uśmiechnęła się pod nosem. Była to chyba najlepsza wiadomość jaką usłyszała podczas pobytu w domu. Spędziła w nim dwa dni i miała zostać aż do świąt Bożego Narodzenia, które jej chrześcijańska rodzina obchodziła co roku. Na szczęście dziś rano dostała Iryfon od Shurelli z prośbą o przyjechanie po nią. Z jednej strony widziała, że koleżanka nie prosiłaby ją o to, gdyby znalazła swojego brata, co było bardzo złą wiadomością. Jednak z drugiej strony była to dla Hayley wymówka, aby wrócić do Obozu Herosów i to tam spędzić święto, którego nawet nie zamierzała obchodzić.

Hayley słysząc, że radio zaczęło szumieć, wyciszyła je, a następnie skręcając w prawo. Wydawało się jej to dziwne, że dojeżdżają do miasta, a w radiu pojawiają się zakłócenia. Szybko spojrzała się w stronę pasażerki.

Shurellia nie gapiła się już bezsensownie w szybę. Wyprostowała się i szybkim ruchem zgarnęła białe włosy z twarzy. Jej również wydawało się to podejrzane.

- Tu zawsze jest tak pusto? – spytała, rozglądając się uważanie po rozciągającej się przed nimi drodze.

- Nie - odpowiedziała Hayley i wcisnęła gaz.

Wskazówka licznika poszła gwałtownie w górę i wskazała zabronioną prędkość. Hayley zignorowała to. Jeśli to był potwór powinny jak najszybciej znaleźć się w obozie. Zapewne dziewczyny poradziłby sobie z nim, ale szesnastolatka wolała nie ryzykować życia ani Shurelli, ani swojego.

W końcu zobaczyła w oddali znak "Nowy Jork" jednak, gdyby nie wiedziała co było na nim napisane, w życiu by go nie rozczytała. Wszystko co znajdowało się przed nią było zamarznięte. Droga, znak i latarnie. Wszystko. Hayley wcisnęła guzik kontroli trakcji, ale nie zwolniła. Coś stanowczo było nie tak. Córka Aresa zmrużyła oczy. Niezidentyfikowana postać właśnie minęła znak i zmierzała w ich kierunku z nadzwyczajną prędkością. W ostatniej chwili wcisnęła hamulec. Auto przekręciło się wokół własnej osi i zatrzymało, gdy Hayley zaciągnęła ręczny. Sprawdziła, czy jej towarzyszce nic się nie stało i wysiadła z pojazdu.

Na ulicy leżała dziewczyna. Miała może z trzynaście lat. Jej brązowe włosy przypominały bardziej sople lodu, a niebieską bluzę pokrywał śnieg. Dziewczyna wstała i podniosła deskorolkę, która leżała obok niej. A raczej jej szczątki , bo deska nie wygrała starcia z pobliską latarnią, w którą uderzyła.

- Nic ci nie jest? - spytała Shurellia.

- Jak to możliwe, że jechałaś z taką prędkością? - dodała Hayley.

- To nie wasza sprawa. - odparła i spiorunowała wzrokiem koleżanki.

- Zaraz, zaraz. Ty jesteś z obozu! - Hayley spostrzegła pomarańczową koszulkę, taką samą jaką posiadała. - Jestem Hayley, a to Shurellia. Wyjaśnisz nam teraz co się stało?

Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w jakiś punkt po swojej lewej stronie i dopiero po chwili odparła.

- Cały Nowy Jork zaczął nagle zamarzać. Drogę pokryła gołoledź, na krawędzi dachu pojawiły się sople, a ludzie... Ludzie zaczęli zmieniać się w lodowe posągi. Musiałam jakoś się ratować, więc wykorzystałam wiatry mego ojca i wydostałam się z miasta.

- Jesteś pewna, że całe miasto zamarzło? Obóz też? - wtrąciła się Shurellia.

- Ja.... - dziewczyna zawahała się. - nie mam pojęcia co z obozem.

Hayley postukała nerwowo palcami o biodro. Musiała zastanowić się co dalej. Czy bezpiecznie było wjeżdżać do Nowego Jorku?

- Wsiadajcie do auta. Pojedziemy do obozu, przy okazji objeżdżając sporą część miasta. Może jednak nie wszystko pokrył śnieg.

Hayley nie czekając na odpowiedź wróciła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Poczekała chwilę, aż pasażerowie wsiądą do auta i ruszyła. Dopiero po chwili zrozumiała, że dziewczyna nie podała im nawet swojego imienia, ale było już za późno. Pojazd ruszył, a Hayley pozostało wierzyć, że dobrze zrobiła ufając słowom dziewczynki.

***

Dziewczyny stały na wzgórzu, patrząc na obraz który się przed nimi znajdował.

Shurellia pełna niedowierzania obserwowała Obóz Herosów - cały teren był pokryty lodem i śniegiem, sprawiając wrażenie baśniowej scenerii. Ale to nie była bajka. Wokół zasp i ośnieżonych domków stały pojedyncze... rzeźby? Och, bogowie. To byli zamarznięci herosi, ich twarze wykrzywiał strach i niedowierzanie. Musiało tu się dziać prawdziwe piekło. Co gorsza, córka Hypnosa widziała ich sny. Do Shurelli dochodziły różne obrazy koszmarów, które starała się lekko zmienić, złagodzić.

-Rety - odezwała się w końcu Arenderia, która w końcu, łaskawie zdradziła swoje imię. - Jest gorzej niż sądziłam.

Gdy ją znalazły, Hayley zarządziła natychmiastowy powrót do obozu, po czym pędziła samochodem z zawrotną szybkością. Swoją drogą było to bardzo niebezpieczne na lodzie, ale Delia, która swoją drogą była córką Eola, nie była zdziwiona jej obawami - to w końcu był ich dom.

- Hej, rozejrzyjmy się - zaproponowała Hayley, starając się brzmieć optymistycznie. - Może komuś się poszczęściło.

Po tych słowach dziewczyny rozdzieliły się, każda próbowała znaleźć kogoś bliskiego. Także Shurelia. Białowłosa dziewczyna biegała niespokojnie między domkami, szukając bliskich twarzy. Arenderia, córka Eola, przeczesywała teren przy lesie, Hayley zaś stała w miejscu przed domkiem Aresa, jej twarz nie wyrażała kompletnie żadnych uczuć.

-No! - Shurellia odwróciła się w stronę z której dobiegał głos. - W końcu się ktoś zjawił! Człowiek wyjeżdża i zostawia was na parę tygodni, a tu proszę, już coś popsuliście. Macie może herbatkę?

Głos należał do wysokiej dziewczyny, najwyraźniej pochodzącej z Obozu.

Miała szopę z lokowanych włosów na głowie, pomimo mrozu na dłoniach nie miała rękawiczek, do tego raczej nieświadomie przewracała sobie między palcami śrubokręt. Sprawiała jednak wrażenie sympatycznej, lecz porywczej.

Dlaczego nie zamarzła?

- Kim jesteś? - głos Shurelii brzmiał słabo, przez co dziewczyna trochę się speszyła. Chciała zawołać swoje koleżanki, przecież to mógł być podstęp.

Twarz nieznajomej dziewczyny wykrzywiła dezorientacja.

- No, jestem Tanar, córka Hefajstosa - w głowie Shurelii zaczęło coś świtać. – Wyjechałam parę tygodni temu, żeby zobaczyć się z przyjacielem. Tymczasem wracam... I, cholera, trochę tu zimno. Co wyście zmajstrowali?

Tymczasem Hayley zauważyła Tanar, bo powoli szła w stronę Shurelii z pytaniami wypisanymi na twarzy.

- Dlaczego nie zamarzłaś? - zapytała bez zbędnego wstępu. - Wiesz co się tu stało?

Nagle uśmiech pojawił się na twarzy Tanar, gdy podniosła rękę przed siebie.

- Dlatego - na jej dłoni na sekundę pojawił się biały ogień, który wyglądał pięknie. - Niestety, gdy tu przyszłam wszystko zastałam... takie.

-Dlaczego nie odmrozisz więc obozu? - to Arenderia wołała z daleka. Najwyraźniej miała świetny słuch, prawdopodobnie już od dawna przysłuchiwała się rozmowie.

- Oh, ależ mogę odmrozić! - głos Tanar ociekał sarkazmem. - Daj mi tylko dwa tygodnie i tony batoników energetycznych. Skarbie, na ten lód podziała tylko biały ogień, a jego produkcja jest nieco męcząca.

Wtedy nagle w głowie Shurelii pojawił się nowy obraz. Cała zesztywniała, kierując uwagę wszystkich ciepłych herosów na siebie.

- Rachel - po tym jednym słowie zerwała się do biegu.

Biegła z niewyobrażalną prędkością w stronę domku numer dwa, który zamrożony wyglądał jak mieszkanie wiedźmy. W sumie poświęcony był Herze, także nie ma się co dziwić. Przed nim, zamarznięta w pół kroku, stała Rachel Elizabeth Dare. Na twarzy wyroczni nie można było się doszukać żadnych uczuć, co było trudne biorąc pod uwagę, że zamarzła w czasie jakiejś śnieżycy. Gdy wszystkie dziewczęta, podążając za córką Hyposa, znalazły się przy niej, oczy wyroczni rozjarzyły się wężową zielenią, a lód przy ustach zaczął się topić. Głos, który się z nich wydobył, brzmiał, jakby trzy Rachel przemawiały naraz:

„Czworo herosów na misję wyruszy,

Kiedy na Nowy Jork śnieg prószy,

Odnaleźć muszą boginię z Quebecu,

Inaczej do Hadesa wyruszy wielu.

Dzieci wiatru zmagać się będą

Dopóki sen i wojna na odsiecz przybędą,

Ogień drogę im wskaże,

Czy wygrają czas pokaże.”

Po tych słowach lód na nowo pojawił się na ustach i ciele dziewczyny, okalając ją jeszcze mocniej niż innych. Z jej oczu powoli ulatniał się niebezpieczny zielony błysk.

Córki: Eola, Hyposa, Aresa i Hefajstosa stały oniemiałe. Wszystkie domyśliły się, że to o nich mowa w przepowiedni.

W głowie Shurelii zalegał mętlik. Spojrzała na domek zanumerowany jedynką. Zrozumiała przepowiednię, dobrze wiedziała, że musi tam wejść. Jeżeli im się nie powiedzie, więcej go nie zobaczy. Chciała tam pójść od początku, bała się jednak napływu uczuć.

Teraz się nie wahała. Pewnym krokiem ruszyła w stronę domu dla dzieci Zeusa, odprowadziły ją zdziwione spojrzenia koleżanek.

Umysł Shurelii rozjaśniał jeden obraz, na którym obecnie się skupiała - samej siebie, uśmiechniętej, kiedy ją tulił.

Wchodząc do środka o mało nie upadła - on tam był. Jacob, jej ukochany, siedział na łóżku z książką na kolanach. Cały skuty lodem. Córka Hypnosa błyskawicznie znalazła się przy nim - całkowicie zimnym, gdyby nie obrazy w jej głowie od razu wzięłaby go za martwego.

- Jacobie, przysięgam - poczuła w oczach piekące łzy, starała się je stłumić. - Przysięgam, odratuję cię. Wypełnię tę cholerną przepowiednię, ale nie pozwolę ci zginąć. Zabiję tego, kto jest za to odpowiedzialny.

Jej rozpacz przerodziła się w wściekłość. Z krzykiem złości opuściła domek, i spojrzała w stronę zdziwionych dziewczyn.

- To co? – warknęła. - Ruszamy, na Hadesa, na tą cholerną misję?

***

Tanar naparła z całej siły na drzwi czternastego domku, jednocześnie roztapiając lód wokół nich. Po chwili drzwi ustąpiły i ciemnoskóra dziewczyna wkroczyła do środka. Czwórka dziewczyn dała sobie 10 minut przed wyjazdem na poszukiwanie Chione, a córka Hefajstosa miała zamiar ten czas dobrze wykorzystać. Niezgrabnie ominęła trójkę zamarzniętych herosów, którzy zastygli podczas sklejania łańcucha z kolorowego papieru i stanęła przed misternie zdobioną niszą. Rozmroziła lód i znacznie podgrzała wodę, żeby zaczęła intensywnie parować. Przez okno wpadało południowe światło słoneczne, więc powstała tęcza.

- Bogini Iris, przyjmij moją ofiarę - mruknęła, wrzucając do niej złotą drachmę.

Tęcza na chwilę rozmyła się, żeby po chwili pokazać Tanar profil osoby, z którą chciała się skontaktować.

- Arin, szybko, mam mało czasu! - dziewczyna wyrzucała z siebie słowa niczym karabin maszynowy pociski. Jasnowłosy w iryfonie zwrócił się w jej stronie i bez upominania się o zbędne wyjaśnienia, skinął głową na znak, że słucha. Byli herosami - kryzysowe sytuacje często się zdarzały. - Tak, lot przebiegł bez żadnych komplikacji. Nie, nie jest okay. Kilka minut po lądowaniu wszystko zamarzło. Głucho, cicho, tylko ja się trzymałam, bo użyłam Białego Ognia. Tak, zwykły nie wystarczał, bo to zaklęty lód i śnieg Chione. Odmroziłam jakiś skuter... nie, nic mi się nie stało... i jak najszybciej pojechałam do Obozu. A tu też wszystko białe! Pana D. i Chejrona ani śladu, a wszyscy herosi zostali zamienieni w lodowe posągi. Znaczy, nie wszyscy. Kilka minut temu natrafiłam tutaj na trzy dziewczyny, które chyba były poza obszarem Nowojorskiej Epoki Lodowcowej, gdy TO wszystko się zaczęło. Ta ruda - Rachel na chwilę ożyła i wypowiedziała przepowiednie. Idziemy do Chione - córka Hefajstosa wzięła głęboki wdech i zaczęła uspokajać oddech po chaotycznym monologu.

Syn Eola poprawił okulary i zapytał głębokim, spokojnym głosem:

- Rozumiem, że mam skontaktować się z pretorami?

Tanar skinęła głową.

- Mógłbyś też posprawdzać serwisy informacyjne. Wiesz, co robią z tym śmiertelnicy, czy ten Biegun Środkowy się rozrasta...

- Wiem, co mam robić - przerwał jej. - Trzymaj się.

Zanim Tanar zdążyła się pożegnać, obraz Arina zniknął.

***

- Dokąd jedziemy? - Shurelia niepewnym głosem zapytała prowadzącą auto córkę Aresa.

- Spotkać się z moim ojcem. On jest specem od wszelkich sporów. A my musieliśmy w jakiś sposób podpaś Chione.

- Skąd wiesz, Hay? Niektórzy, gdy wstaną lewą nogą, zjadają na jednym wdechu całą tabliczkę czekolady, ale może inni lubią zamrozić jedną z największych metropolii na świecie? - wtrąciła się Tanar.

- Ale czym podpadliśmy? I czym zawinili śmiertelnicy, że ich też zamroziło? - zastanawiała się Aranderia.

- Wiem tylko tyle, że te święta nie przebiegają tak, jak sobie wymarzyłam - mruknęła córka Hyposa.

Po jej słowach w samochodzie zapadła niezręczna cisza. Czwórka herosek jechała właśnie I-95 w kierunku Filadelfii. Przejeżdżały obok aut, w których siedziały całe rodziny zmierzające w wesołym nastroju na święta do bliskich. Termometr wskazywał pięć stopni Celsjusza powyżej zera, a grzanie włączono na maksymalną wartość - mimo tego dziewczyny czuły wewnętrzny chłód. Każda z nich właśnie kogoś straciła i to od nich zależało, czy herosi i śmiertelnicy przeżyją. To zdecydowanie nie było najlepsze Boże Narodzenie w ich życiu.

Nagle powietrze przed Tanar zamigotało i heroskom ukazała się twarz Arina. Jego wzrok utknął w córce Hefajstosa, jakby perfidnie ignorował resztę.

- Zamroziło wszytko w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od Empire State Building i całe Long Island. Każdy, kto przekroczył strefę śniegu, sam został zamieniony w lodową rzeźbę.

- CO?! - Deria zakrztusiła się herbatą, którą właśnie piła.

- Mhm. Rzymianie wam nie pomogą. Granice Obozu Jupiter są oblodzone i grożą im, że jeśli wystawią poza nie chociażby czubek nosa, to ich okolicę spotka te sam los co Greków... Wybaczcie, matka mnie woła. Trzeba zakwaterować kolejnych gości hotelowych. Nie zmarznijcie - i zniknął.

Zapadła niezręczna cisza. Ich sytuacja prezentowała się beznadziejnie.

***

Aranderia wyobraziła sobie zimę, wymarzoną zimę, taką z białym puchem otaczającym i pokrywającym wszystko dookoła.

"Otwórz oczy" - śnieg zamienia się w lód i pokrywa wszystko, włącznie z ludźmi.

Świetne święta, nieprawdaż?

Wydawałoby się, że wystarczy ociupinka ciepła by wszystkich ogrzać, postawić wszystkie figury wokół ogniska i czekać na zbawienie.

Niestety, nie jej świat.

Dziewczyna nie uczestniczyła w gorącej dyskusji na temat Aresa, spotkała go raz i przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie będzie prosić boga wojny o radę.

Ale czego się nie robi w święta dla rodziny...

- Aranderia! - zawołała Haley chcąc przekrzyczeć tłumienie silnika. - Dasz radę przenieść nas wszystkie w samochodzie?

- Że co proszę?

- Paliwo się nam kończy.

Świetnie - pomyślała. - Kolejny prezent gwiazdkowy.

***

- Następnym razem przypomnij mi bym wzięła czapkę na loty z tobą - wysyczała przez zaciśnięte zęby Shurellia i opatuliła się mocniej kurtką.

Samochód okazał się zbędnym ciężarem, więc dziewczyna użyczyła sobie opon i parę desek. W krótkim czasie przemierzyły ponad sto mil.

Hayley patrzyła na nią jak na potwora, w końcu jej pierwsze auto skończyło na poboczu, bez kół.

Brunetka poczuła lekka satysfakcję, córka Aresa w jej mniemaniu pozwalała sobie na zbyt wiele.

Od tak, bez opinii innych zarządza wyjazd do swojego tatulka.

- Ruszcie zamarznięte tyłki, coś znalazłam! - krzyknęła w ich stronę Tanar.

Wylądowały w starej, zapyziałej dziurze, znanej śmiertelnikom pod nazwą "Ośrodek Szkoleniowy Armii".

Skrót - OSA, przypadek?

Rudera wydawała się być szczelnie opancerzona, bez wejścia, jednak najwyraźniej nie dla córki Hefajstosa.

Dziewczyny ujrzały ją w kracie kanalizacyjnej.

- To co? - szepnęła. - Lecimy?

***

- Fu! - szepnęła z obrzydzeniem Tanar dotykając ścian tunelu. – Zbudować tak niesamowita konstrukcję i tak ją zaniedbać?! Hańba! Kiedy koniec?

Brnęłyby od pół godziny w egipskich ciemnościach gdyby nie gorąca i przydatna umiejętność dziewczyny, która rozjaśniała im drogę.

- Przykro mi to mówić - odezwała się znów heroska - ale wydaje mi się, że w tym miejscu kończy się nasza droga.

Aranderia skierowała wzrok w kierunku oświetlającego ognia. Tam gdzie powinna ciągnąć się dalsza część kanału, znajdowała się tylko pustka i to dosłownie. Światło córki Hefajstosa nie było w stanie oświetlić go do końca.

Z Hayley wystrzeliwały przekleństwa niczym kule z karabinu maszynowego. Kto by przypuszczał, że ta dziewczyna ma tyle temperamentu?

- Dosć! Uspokójcie się.

Kolejny nieodkryty talent. Shuriellia, dziewczyna snów, zatrzymała się na jawie nie dając opanować swojego umysłu snem.

- Znajdziemy inne wejście - zawyrokowała.

Córka wiatru aż prychnęła z frustracji.

- Gdzie? Nie zauważyłaś, że cały budynek jest nieźle opancerzony?

- A inne drogi kanalizacyjne?

- Ta jest jedyna.

- Musisz tak wszystko od razu niwelować?! - włączyła się do dyskusji Hayley. - Może masz lepszy pomysł małolato?

Przez cały tunel przeszedł mocny podmuch wichru, dziewczyna poczuła się bardzo urażona.

- To ty tu od początku rządzisz wszystkim i wszystkimi - dziewczyna czuła, że choć przesadza musi zadać kontratak. - A pomysł mam.

- Udowodnij.

Pozostała dwójka patrzyła na całą sytuacje jak na mecz tenisa, ich wzrok wędrował w stronę oprawczyń.

- Ares jest również bogiem odwagi i poświęcenia, prawda? - zapytała Aranderia kierując wzrok na jego potomka, heroska niechętnie skinęła głową. - W takim razie może wystawia cię na próbę?

- Czy ty sugerujesz, że mam rzucić się w przepaść bez żadnej liny? - zapytała z rosnącym niedowierzaniem w oczach dziewczyna. - Żartujesz, w życiu tego nie zrobię.

- Hayley, mówię jak najbardziej serio. Chcesz ocalić obóz?

Córka Aresa przyjrzała się twarzom reszcie dziewczyn, obie nie wiedziały jak się zachować, a ona wiedziała czego pragnie. Nagle poczuła przerażającą siłę.

- Oczywiście, ze chcę - zbliżyła się do krawędzie przepaści. - Asekuruj mnie.

I skoczyła.

***

Jeśli chodzi o dzieci Aresa, każde z nich było znane z jakiejś cechy charakteru. Clarisse jest arogancka, Kevin złośliwy, Sherman sprawia kłopoty, a Hayley jako jedyna uznawana jest za rozważną. Potrafi podejść do każdej sytuacji ze spokojem godnym Ateny, jednak czasem to nie wystarcza. Szczególnie, gdy ktoś rzuci jej wyzwanie.

Hayley przez swoją głupią porywczość dała się podpuścić Aranderii i skoczyła. Lot nie trwał długo, ale z pewnością był najkoszmarniejszą chwilą jej życiu. Lubiąca kontrolować wszystko wokół siebie nastolatka, nie mogła znieść myśli, że unosi się w nicości. Postanowiła zaufać córce Eola i zamknęła oczy, mając nadzieję, że w nagłym przypadku zostanie uratowana. Wiatr zdawał się tworzyć sznur oplatający jej talię, a gwałtowne powiewy wprawiały w ruch jej czarne włosy. Nie było to najlepsze zabezpieczenie, ale jedyne jakie miała.

Niespodziewane uderzenie o podłogę, było zbawieniem dla Hayley. Otworzyła oczy i szybko obejrzała swoje ciało. Było w całości i całkowicie nienaruszone. Z ulgą stwierdziła, że nie skończy jak Gwen, bohaterka filmu z jej dzieciństwa. Rozejrzała się dookoła próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów pomieszczenia, w którym się znalazła. Był to nawyk, który posiadł każdy mieszkaniec domku numer pięć, nigdy nie wiadomo co może się przydać.

Pokój przypominał trochę biuro szefa jakiejś wielkiej korporacji. Ściany wykonane z czarnego granitu pokrywały obrazy. Hayley rozpoznała płonącą Troję, bitwę pod Midway oraz walkę Rzymian z Achajami. Na środku stało szklane biurko z toną papierów i dzwoniącym telefonem. Niedaleko stał czarny, skórzany fotel. W innym miejscu znajdowały się rzędy regałów z segregatorami oraz dystrybutor wody. Jednak najciekawsze miejsce było tuż za nią. Całą ścianę pokrywały bronie wszelkiego rodzaju, od starożytnych mieczów, poprzez topory, łuki i sztylety do rewolweru i karabinu maszynowego. Hayley wpatrywała się w ścianę jak oniemiała. Było to zaskakujące i jednocześnie piękne w jej pojęciu.

- Witaj córko - potężny głos rozległ się za nią i wyrwał z otępienia.

Ares stał oparty o ścianę, ubrany standardowo w ciemne spodnie, krwistoczerwoną koszulkę, skórzaną kurtkę i okulary przeciwsłoneczne. Jego twarz pokrywały liczne blizny, a włosy miał ścięte na rekruta.

- Powinieneś pomyśleć o jakiejś windzie czy coś w tym rodzaju - odparła Hayley i podniosła się z podłogi.

- Po to, aby więcej ciekawskich herosów przyłaziło do mnie przy pierwszej lepszej okazji? Gdyby nie moja łaska, nie przeżyłabyś tego upadku.

Dziewczyna przewróciła oczami i zbliżyła się do ojca. Oboje spiorunowali się spojrzeniami, sprawiając, że powietrze stało się niespodziewanie gęste i gorące. Hayley czując, że wystarczy, opuściła wzrok i przytuliła się do boga wojny. Gest wydawał się dziwny, jednak Hayley była niezaprzeczalnie ulubioną córką Aresa. To zawsze o nią troszczył się najbardziej od najmłodszych lat i widziała, że to przeżycie upadku nie było łaską z jego strony, tylko aktem miłości do swojej małej córeczki.

- Nie mogę ci pomóc Hayley - powiedział po chwili Ares.

- Czemu? Na pewno wiesz o co chodzi Chione.

- Niezupełnie. Widzisz, Chione słynie z dziwnych wybryków, kierowanych impulsem. Nikt nigdy nie wie o co jej chodzi i nawet ja nie jestem w stanie ci pomóc, nawet gdybym chciał.

- Czyli jesteśmy w dupie - podsumowała Hayley i oparła się o najbliższą półkę.

- W sumie to mogę wam pomóc dostać się do Quebecku. Twoi bracia; Fobos i Dejmos raczej nie będą zadowoleni, ale nie interesuje mnie to. Hayley McCollen, ja bóg Ares, udzielam ci zgody na użycie mojego rydwanu i podróż do Quebecku.

***

Większość ludzi zapewne wie, co to jest rydwan. Prosty otwarty pojazd, który ciągną konie. Jednakże rydwan Aresa nie pasuje do tego opisu.

Prędzej można by go zaliczyć do samochodu - było to nic innego jak sportowy BMW i8 w krwistoczerwonym kolorze i oponach z wijących się czarnych dusz.

Robiło wrażenie.

Hayley lekko tylko kryła zadowolenie, gdy wspinała się po ścianie z pomocą wiatrów, trzymając kluczyki do tego cudeńka. Tanar wydawała się być lekko podirytowana jej samozadowoleniem i co chwila odrzucała uwagi o tym, że nie zrobiła nic nadzwyczajnego i każdemu by się udało.

Shurelia nie była jednak tego taka pewna.

Dziewczyny idąc na parking ośrodka, teraz już otwarty, ciągle sobie dogadywały. Jedynie córka Hypnosa pozostawała niewrażliwa na przecinające powietrze obelgi.

-...a właśnie że tak! Nosisz się, jakby wszyscy wokół byli niegodni twojej obecności!

-Póki co to jeszcze nic nie zrobiłyście.

-To może sama chcesz wyruszyć na tą misję, Panno Doskonała?!

- Dziewczyny - przerwała w końcu Shurelia. - Czy wy nie widzicie co się dzieje? Świat herosów jest tak trochę zagrożony, nasi przyjaciele są zamrożeni i w sumie ich życie jest w naszych rękach. Tymczasem wy kłócicie się o tak nieistotne sprawy! Ja... bogowie, myślałam, że mam do czynienia z porządnymi herosami, wy jednak zachowujecie się, jakby nic się nie stało! Te parę minut może zaważyć o życiu moich przyjaciół!

Ostatnie słowa wykrzyczała, wsadzając do nich całą swoją furię i oburzenie. Przecież Jacob równie dobrze mógł być w tym momencie martwy.

Córka Eola odezwała się pierwsza.

- Sorki - mimo, iż samo słowo brzmiało niepoważnie, Aranderia brzmiała jakby była skruszona i żałowała swojego zachowania.

- Przydałoby się jedzenie na zgodę - Tanar mruknęła pod nosem, idąc za Hayley w stronę pojazdu.

Gdy wszystkie bez słowa wsiadły, Hayley wsadziła kluczyk do stacyjki, a rydwan zaczął przyjemnie wibrować. Odgłos silnika brzmiał przytulnie i wyzywająco, zdając się wołać "Sadzisz, że dasz mi radę?! Spróbuj!". Hayley uśmiechnęła się z zadowoleniem i bez wahania nacisnęła pedał gazu. Pojazd wyrwał błyskawicznie w górę, unosząc się nad ziemią. Jedna z dziewczyn krzyknęła, nie dało się jednak rozpoznać która. Hayley zaśmiała się radośnie, jakby właśnie odnalazła drogę do raju i zamierzała z niej skorzystać.

Krwistoczerwony pojazd leciał teraz z zawrotną prędkością do Quebecu. Znajdą się tam za niecałe dwie godziny, jeśli nic się nie stanie. Shurelia pomyślała o czekającej walce z Chione, boginią mrozu, i przeszły ją ciarki. Nie bała się o swoje życie, ale bynajmniej przerażała ją możliwość utraty Obozu Herosów i przyjaciół. Jeśli im się nie powiedzie, ta zima przejdzie do historii jako koniec ery greckich półbogów.

Zacisnęła pięści. Nie. Przecież to się musi udać. Spojrzała na twarze towarzyszek. Ufała tylko Hayley, wiedziała, że może na niej polegać. Pozostałą dwójkę zostawiła jednak na liście niepewności. One mogą odejść, poddać się, przegrać, Hayley jednak znała dobrze i wiedziała, że dziewczyna wygra, że będzie się starać.

Córka Hypnosa westchnęła. Musi jednak im zaufać. W tej chwili powierzyła swoje życie, życie. przyjaciół i herosów również Tanar i Aranderii. Razem będą dźwigać to brzemię.

***

Hayley raczej nie zdałaby egzaminu w szkole lotniczej.

Owszem, nie rozbiły się ani razu, ale raczej nie powinny co chwilę zmieniać wysokość nad poziomem morza. Tanar nie chciała tego powiedzieć na głos, żeby na nowo nie wszcząć kłótni, bo atmosfera bez tego była wystarczająco napięta. Nie wiedziały, czego spodziewać się po Chione, a według Shurelii sen zamarzniętych ludzi niedługo zamieni się na sen wieczny.

Wesołych świąt, nie ma co.

Fakt, herosi nie byli chrześcijanami, ale Boże Narodzenie było dla nich ważne. Do obozu przyjeżdżało wtedy większość herosów i zasiadali do wspólnego stołu. Uczta i zabawy trwały zwykle całą noc, a wieńczyło je rozdawanie prezentów - miesiąc wcześniej losowano, który domek robi dla innego paczkę

Jak dobrze, że rydwan Aresa miał też napęd odrzutowy umożliwiający mu lot. W Kanadzie leżała gruba warstwa normalnego śniegu i heroski nie miały ochoty się przez nią przebijać. Pod nimi rozciągał się przepiękny, wręcz magiczny widok, ale coś w nim nie pasowało. Tak, gdzie powinny już majaczyć światła Quebecku..

- Dlaczego jest zupełnie ciemno? - szepnęła Shurelia.

- I gdzie jest pałac Chione? - dodała Aranderia.

- Boreasza - poprawiła ją Hayley Szybko zbliżały się do miejsca, w którym, według GPSu (czego w tym rydwanie nie było?), powinien być Quebeck, więc córka Aresa przymierzyła się do lądowania. Gdy tylko jego koła dotknęły ziemi, na środku jakiegoś placu w centrum miasta, pojazd zniknął.

- Świetnie... Co teraz? - mruknęła poirytowana Hay, strzepując z kurtki śnieg.

- Skorzystamy z pomocy innych - odpowiedziała jej Delia i wskazała na córkę Hefajstosa. - Ogień drogę im wskaże - zacytowała fragment przepowiedni Rachel.

- Jak długo dasz radę utrzymać płomień? - dopytywała się córka Aresa.

- Płomień? Kochanie, nie wątp w Tanar Devyner - prychnęła dziewczyna i potężny słup ognia wystrzelił z jej dłoni. Wykonała nimi kilka ruchów i już po chwili kilka metrów nad okolicą unosiła się jasna poświata, wyglądająca trochę jak zorza polarna i dająca wystarczająco mocne światło. Dla śmiertelników wyglądało to pewnie, jakby powróciła elektryczność. - Gotowe - uśmiechnęła się szeroko. Prawą rękę zostawiła wystawioną przed siebie i poruszała jej palcami, żeby utrzymać kontrolę nad światłem.

- Wow - zachwyciła się Shurelia.

- Patrzcie! - krzyknęła córka Eola. Kilka przecznic dalej nad ziemią unosił się pałac - cel ich misji.

- Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale mamy towarzystwo! - ostrzegła je Hayley, ustawiając się w gotowości do walki.

Z pobliskiej ulicy sunęli w ich kierunku dwaj uskrzydleni młodzieńcy. Całe szczęście, że śmiertelnicy pochowali się w domach

- Calias i Zethes - mruknęła Tanar i z jej lewej ręki w kierunku synów Boreasza wystrzelił strumień ognia. Bracia zrobili unik.

- Ogień! Zły! - obruszył się jeden z nich i wysłał w kierunku czterech herosek śnieżne kule.

- Ogień! Być! Dobry! - poprawiała go Tanar, rozwalając ognistymi pociskami każdą z gigantycznych śnieżek. - Jakiś plan? - krzyknęła przez ramię do swoich towarzyszek.

- Mam jeden... Wiejemy! - oznajmiła Aranderia i ruszyła do biegu.

- Co ty robisz?! - zdziwiła się córka Aresa, ale popędziła jej śladem, pociągając za sobą córkę Hypnosa.

- Lecę wkopać Chione! Tanar, osłaniaj tyły!

Córka Hefajstosa kiwnęła głową i trzy dziewczyny zniknęły za rogiem. Bracia zbliżyli się niebezpiecznie blisko.

- Tamtą w białych włosach chciałbym do swojej kolekcji lodowych posągów - oznajmił Zethes, odpierając kolejny atak.

- Zapomnij - prychnęła Tanar.

Musiała przyznać, synowie Boreasza byli potężni, a to, że nie mogła używać prawej ręki, tylko pogarszało jej sytuację. Jedyne, co mogło ją uratować i zapewnić bezpieczeństwo reszcie...

- Raz kozie śmierć - mruknęła. Zgromadziła w sobie całą wściekłość na Chione - za zepsucie jej świąt i zamrożenie najbliższych jej osób - Mike'a, Adama, Samuela, Arriane oraz jej przyrodniej siostry Sharon, i przelała je na energię. Wyciągnęła przed siebie rękę i potężna eksplozja wstrząsnęła placem. Bracia padli nieprzytomni na ziemię.

Tanar zachwiała się na nogach, zrzuciła z siebie resztki kurtki, z których nie będzie już raczej żadnych pożytków i pobiegła dogonić towarzyszki.

Czekały na nią kilka przecznic dalej.

- Szybko! - Shu wyciągnęła do niej rękę i wzbiły się w powietrze. Aranderia w skupieniu wykonywała rękami ruchy mające na celu ujarzmić wiatr i unieść je aż pod bramy pałacu.

- No proszę, proszę, kogo ja tu widzę - ich uszu dobiegł kobiecy głos. Spojrzały w górę i zobaczyły, że w ich kierunku leci odziana w biel postać.

- Chione - syknęła Hayley i mocniej ścisnęła swój miecz, gdy wokół bogini zawirowały płatki śniegu. Szykowała się do ataku.

- Tanar, pomóż mi!

- Dasz radę utrzymywać nas i walczyć? - Tanar starała się przekrzyczeć ryk wiatru.

Córka Eola skinęła głową. Ciemnoskóra roztopiła wystrzelone przez Chione śnieżne pociski, a Aredelia wysłała w jej kierunku mocny podmuch wiatru. Pałac był już blisko, musiało im się udać.

- Nienawidzę być bezużyteczna - mruknęła pod nosem Hayley i spojrzała w dół. W samą porę. - Uwaga!

W ich kierunku lecieli Zethes i Calias.

- Cholera - zaklęła Shurelia i wysłała w ich kierunku myśl "Śpijcie. Jesteście baaardzo zmęczeni".

Dawno nie używała tej mocy i nie była pewna, czy zadziała. Na szczęście bracia zapadli w kamienny sen i spadli na ziemię.

Wszystko szło w dobrym kierunku. Delia i Tanar atakowały swoimi żywiołami, a wrota były już bardzo blisko.

Wtem rozległ się potężny głos.

- Ogień nie zagości w moim pałacu!

Z góry pomknął biały, lśniący pocisk i trafił zajętą walką Tanar w plecy. Dziewczyna osunęła się w ramiona Shu - zimna i nieprzytomna.

Z czoła Delii skapywały kropelki potu, ale dzielnie wykonywała swoje zadanie. Po chwili stopy herosek dotknęły stopni prowadzących do wrót schodów. Chione unosiła się kilka metrów od nich.

- Jednak przeżyłyście... No, to teraz możemy negocjować - zatarła ręce i posłała im chytry uśmieszek.

***

- Choine – wycedziła z niemałą pogardą Aranderia.

- Witaj droga…kuzynko? Wybacz, ale nie orientuję się w kwestiach rodzinnych – uśmiechnęła się złośliwie pani mrozu.

Dziewczyna już wcześniej domyśliła się pokrewieństwa, nie była jednak pewna czy to przypadkiem nie pogorszy sprawy. Władcy wiatru, jak przystało na szalonych, rzadko pozostawali w sojuszu.

- Od kiedy Boreasz odwrócił się przeciwko Olimpu? – odezwała się zza jej placów Hayley. – I kto na bogów pozwala ci niszczyć herosów?!

- Jestem boginią, mam do tego nieznaczne prawo, jak i do wielu innych rzeczy.

- Nimfą – poprawiła ją złośliwie kuzynka.

Choine spiorunowała ją wzrokiem. Widać było, że jest pewna swojej pozycji i nie da się sprowokować.

- Rozumiem, że przyszłyście z propozycja? – prychnęła pogardliwie. – Co oferujecie? Odmrożę miasto za zabicie tych zuchwałych śmiertelników. Tylko błagam, niech to będzie długa i okrutna śmierć.

- Czekaj, czekaj – zwróciła się do niej Shurellia, która wciąż trzymała nieprzytomną Tanar na rękach. – Jakich śmiertelników?

- To wy jeszcze nic nie wiecie? – westchnęła Choine. – Wybacz, ale myślałam, że jesteście na tyle bystre by łatwo dojść do przyczyny mojego gniewu. Huczeli o tym w telewizji w ostatnich dniach, mówiono o tym przed każdym cholernym programem, filmem i serwisem informacyjnym. Aż w końcu nawet Hefajstos TV opublikowało to na swoim kanale.

- Dojdziemy w końcu do sedna? – córka Eola nie należała do osób cierpliwych.

- Spokojnie, nigdzie nam się nie śpieszy. Najprawdopodobniej spędzimy razem parę stuleci skoro nie macie żadnej porządnej oferty – ciągnęła chytrze. – Jacyś śmiertelnicy mieli czelność założyć firmę kominkową i reklamować ją tuż przed Bożym Narodzeniem. Nie wiem, jaki temperament i zuchwałość trzeba posiadać.

Córka Aresa posłała w stronę reszty dziewczyn spojrzenie: „Czy tylko ja nie rozumiem, co tu się wyrabia?’’

- Tyle? Chodzi o jakieś cholerne kominki? – Shu zacisnęła pięści.

- Och, żeby tylko tyle – machnęła ręką Choine. – Oni nazwali swoją firmę moim imieniem! Rozumiecie?!Tak bezcześcić moje święte i mroźne imię. Jak tak można. Głupcy jeszcze tego pożałują.

Zarzuciła swoją lodową sukienkę do tyłu i pewnym krokiem weszła do pałacu.

***

Hayley nie wiedziała czy się śmiać czy raczej płakać.

Jej świat i przyjaciele zostali zamrożeni, bo pewna boginka miała kaprys. Jak tu wytrzymać?

- Co za podła…

- Kurwa? – dokończyła Aranderia. – Zgadzam się.

- Wchodzimy do środka, jak trzeba będzie to sama spalę ją w przeklętym kominku. – powiedziała stanowczo córka Aresa. – W niektórych sytuacjach trzeba działać pokojowo, ale ta do tych nie należy.

- Ja zostaję – szepnęła cicho Shurelia wskazując na Tanar. – Nie zostawię jej, a tym bardziej z jej samej ze sami. One chcą ją przejąć.

Hayley podeszła do dziewczyny i przytuliła ją, widać było, że łączyła je silna więź. Aranderia poczuła ukłucie w sercu.

- Nie poddawaj się – powiedział tylko do Shu.

***

Zakraść się cicho do fortecy mrozu i północnego wiatru, wiedząc, że gospodarz planuje twoja śmierć?

Zły pomysł.

- Atakujemy, bez dwóch zadań – zarządziła Hayley. – Nie będziemy się cackać. Jaką bronią dysponujemy?

Sama była w posiadaniu (nazwa), miecza ze niebiańskiego spiżu, który nawet w słabym świetle dnia raził w oczy.

Aranderia wyciągnęła swój sztylet.

- Mam tylko tyle… - powiedziała skruszona. – Łuk został w obozie.

Jej towarzyszka westchnęła ciężko.

- Trudo, będziemy musiały sobie poradzić – złapała brunetkę za ramię. – Trzymaj się tam i nie pozwól sobie i mi umrzeć.

- Przepraszam – powiedziała w odpowiedzi. – Nie potrzebnie się na ciebie nawrzucałam, byłaś jak my wszystkie przestraszona i postawiłaś sobie za cel, aby załatwić to, jak najszybciej. Źle to odebrałam…

Hayley uśmiechnęła się tylko i ścisnęła heroskę za ramię, następnie obje skierowały się ku Sali tronowej.

***

Choine tam już była., można powiedzieć, że na nie czekała. W ręku obracała białą śnieżkę. Wydawał się być gotowa do walki. Za nią rozpościerał się schody, które prowadziły do tronu, gdzie siedział zamarznięty starzec. Córka Eola z przerażeniem rozpoznała w nim Boreasza, bogini nie oszczędziła nawet własnego ojca.

- Oj kochane, zamroziłabym was, aby oszczędzić wam bólu, ale nie zasługujecie na to by na wieki sterczeć w mojej komnacie. Wybieracie walkę? Wiecie, że ze nieśmiertelnym nie macie szans, prawda?

Zaśmiała się szyderczo i posłała pierwszą śnieżkę w stronę córki Aresa. Dziewczyna zamachnęła się mieczem, aby odpić białą kulkę, jednak Aranderia była szybsza. Zmieniła tor lotu i zwiększyła prędkość kulki tak, że ta wpadła na ścianę i rozwaliła j. Całe sklepienie zatrząsało się.

- Tak się bawimy?! – przekrzyczała ogromny huk Choine. – Jako potomek wiatru północnego przyzywam duchy wiatru! Strzeżcie mnie!

Wokół heroski zaczęły roztaczać się wiatry, które ona z trudem była w stanie odeprzeć. Hayley posłał jej pełne niepokoju spojrzenie.

- Dasz radę! – starała się przekrzyczeć wiatry by wspomóc dziewczynę. – Nie poddam się łatwo.

Z bojowym okrzykiem, godnym samego Aresa, rzuciła się do ataku. Napierała i odpierała, ale nie była w stanie przedrzeć się przez śnieżną osłonę. W chwili, gdy wydawało się, że ma ostateczną przewagę, bogini odrzuciła czarne włosy do tyłu, z których wypadło parę sopli lodowych ostrych jak sztylet. Córka Aresa spostrzegła to za późno. Próbowała się ochronić przed lodem, na próżno.

Padła ranna na posadzkę starając się cały czas trzymać równomierny oddech.

- Zapłacisz za to! – rozległ się w sali kolejny, nowy głos.

W drzwiach stała Shurielia, która w jednej ręce trzymała miecz, a w drugiej dźwigała pochodnię z białym ogniem.

- Przynoszę prezent od Hefajstosa.

***

Aranderia nie wiedziała, co przeraziło ją bardziej. Duchy północnego wiatru, niechybny atak Hayley czy też przybycie Shurieli. Z chwilą jej przybycia wszystkie wrogie duchy padły na posadzkę nieżywe, a ona miała ochotę zrobić to samo z wycieńczenia.

Shurielia skierowała swoją moc usypiana ku Choine, która po minutach zmagań poddała się drzemce.

- Ile mamy czasu? –zapytała białowłosą.

- Nie wiele – usłyszała w odpowiedzi. – W końcu to bogini, daję nam około 4 minut.

Obie podbiegły do Hayley, której udało się usiąść.

- W porządku? O bogowie, widziałam, jak walczyłaś. W życiu bym tak długo nie wytrzymała mając do dyspozycji tylko miecz – powiedziała dumna Shu.

- Mamy ambrozję? – zapytała cicho Hay.

- Tylko w formie lodzika – zaśmiała się Aranderia. – Trzymaj.

Podała jej zawiniątko, które niegdyś musiało być cieczą. Dziewczyna złapała je i wepchnęła sobie do ust. Nieznacznie się skrzywiła.

- Zzziimnoo – zadrżała. - Po co nam ogień? I co z Tanar?

- Nie mamy dużo czasu, więc uściślę – powiedziała pośpiesznie córka Hyposa. – Na moje oko zostały nam 2 minuty.

Opowiedział im o tym, jak nie mogła dobudzić Tanar. Przestraszyła się nie na żarty, gdy dziewczyna nagle zniknęła, a następnie pojawiła się w innym miejscu - całkiem zdrowa.

- Podała mi pochodnię i powiedziała, że ona nie może tam wejść. Życzyła powodzenia, ale… Nie powiedziała mi po co jest potrzebny biały ogień.

- Podpalmy Choine – ucieszyła się Aranderia.

- Byłoby fajnie… tyle, że ona, jako bogini wiecznych mrozów nawet się nie zaiskrzy – przystopowała ją Hayley, której wróciły już kolory i nieznacznie się uśmiechała.

- A może by tak…

***

To, co działo się później można łatwo opisać jako szaleństwo. Heroski podpaliły Boreasza, i patrzyły z satysfakcją jak płonie. Nie trwała ona długo, odrodził się w nowej postaci już nie skutej lodem. Na ich oczach ukarał swoją kapryśna córkę, Choinę. Wysłał swoich podwładnych, aby rozmrozili wszystko w okolicy Nowego Jorku.

Podziękował im, a nawet ofiarował zefiry, które miały im zapewnić bezpieczeństwo przed potworami na czas podróży.

- Tylko proszę, nie pokazujecie ich córkom Afrodyty, bo nigdy nie wrócą. – powiedział, bo w istocie, zefiry okazały się być przystojnymi chłopakami.

Tanar czekała na nie przed wyjściem. Zdążyła już wysłać iryfonem wiadomość do Chejrona co się wydarzyło. Wystarczyło tylko wracać do domu.

- Będziemy bohaterkami w obozie – zaśmiała się Shurelia przerywając gorące flirty Aranderii.

- To prawda, aczkolwiek nie marze o niczym innym, jak o długiej drzemce – ziewnęła Tanar.

- Zasłużyłyśmy – przytaknęła z zadowoleniem jasnowłosa.

***

W obozie zostały powitane niczym bohaterki.

Cała czterdziestka obozowiczów wpadła na nie śmiejąc się w niebo głosy.

Shuriella prawie od razu wydostała się z tłumu i zatonęła w ramionach Jacoba, tyle można powiedzieć o jej odpoczynku.

Hayley udała się do swojego domku, by zrelacjonować rodzeństwu przygodę.

Tanar nie było dane udać się na upragnioną drzemkę, bo cała ta sprawa z Chione spowodowała opóźnienia w przygotowaniu fajerwerków na świąteczny pokaz.

Jedynie Aranderia nie zalazła sobie zajęcia. Snuła się bez celu po całym obozie.

Potem było już tylko lepiej. Cały obóz zasiadł wspólni, przy jednym stole do specjalnej świątecznej wieczerzy. Nawet stołówka została specjalnie przystrojona na tę uroczystość, z poddasza co kawałek zwisały jemioły, a ostrokrzewy zostały przypięte do białego obrusu.

- Puk, puk – rozległ się męski głos. – Zostawiliście miejsce dla zbłąkanego wędrowcy, prawda?

Wszystkie głowy zwrócił się w stronę przybyłego. Aranderii wydawało się, że powinna skądś go znać, przypominał jej… ojca? Chłopak tylko na chwile zatrzymał na niej wzrok, mrugnął i całą swoją uwagę przeniósł na Tanar, która już biegła w jego stronę z okrzykiem na ustach.

- Ariiiin! – krzyknęła, gdy wpadła mu w ramiona. - Nie wierzę, że tu jesteś! Nie powinieneś pomagać matce w hotelu?

- Tylko dlatego, że są święta. A w święta mówi się prawdę – szepnął i, nie tracąc czasu na wyjaśnienia, nachylił się i pocałował dziewczynę, szczelnie zamykając jej usta, a ona niepewnie oddała mu pocałunek.

Rozległy się gromkie brawa i wiwaty.

- Powiem tacie!- krzyknęła Aranderia, na co wszyscy zareagowali śmiechem.

wtorek, 23 grudnia 2014

Prophecy

Szybkie info - W ostatnim poście zjadło mi końcówkę i dopiero teraz to zauważyłam, także proszę doczytajcie bo już dopisałam :)
*********
Hayley czuła się nieswojo w otoczeniu tylu ludzi. Po tak drastycznych przejściach, wolałaby schować się pod kołdrę i nie wychodzić spod niej przez następny rok. Tymczasem musiała zadowolić się szybkim prysznicem i zamianą ubrań. Postanowiła trzymać się myśli, że w końcu wszystkie dziwne sytuacje w jej życiu zostaną wyjaśnione. Nigdy więcej nie będzie musiała zastanawiać się nad swoim zdrowiem psychicznym, kiedy ludzie zaczną zmieniać się w potwory i tylko ona będzie to widzieć.
  W pomieszczeniu znajdowało się około 10 osób. Wszyscy byli widocznie przygnębieni i niezadowoleni ze ścisku, który zapanował w niewielkim pokoju wypełnionym krzesłami i ławami.  Jakaś czarnowłosa dziewczyna z napisem "I'm Katie" na koszulce, pocieszała dwóch chłopaków, którzy byli do siebie tak podobni, że z pewnością byli braćmi. Niedaleko łysy, naburmuszony chłopak mruczał coś pod nosem. Pod ścianą rozmawiało kilka dziewczyn, co jakiś czas rzucając spojrzenia w stronę Hayley. Wszyscy byli czymś zajęci, przez co Hayley poczuła się jak intruz. Ona jedyna była niczego nieświadoma, a jedyne osoby, które mogły jej coś wyjaśnić zniknęły. Shurellia i Lorie obiecały, że wrócą, ale najwyraźniej niezbyt prędko.
 Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadł wściekły Percy. Zaraz za nim do pokoju weszły dwie dziewczyny, a chwile po nich, mężczyzna na wózku inwalidzkim i chłopak poruszający się o kulach z czapką na głowie. Wszyscy odwrócili się w ich stronę i zamilkli.
- Dziękuje, że wszyscy zgodziliście się spotkać w tych warunkach.  - Powiedziała blondynka i złapała Percy'ego za rękę. - Jak pewnie możecie się domyśleć, nastąpił kolejny atak. Porwana została Vanessa Pilferer. Jej uprowadzenie zostało poprzedzone atakiem Lami, więc stało się jasne, że poprzednie zaginięcia nie były przypadkiem.
- Ale przecież nie nastąpiła jeszcze żadna przepowiednia, więc skąd mamy mieć pewność, że to prawdziwe zagrożenie? - Z końca sali odezwała się Aria. Hayley nie zauważyła jej wcześniej.
Rozpoczęła się dyskusja, z której nastolatka nie rozumiała nic. Ciągle jedynie słyszała coś o Olimpie, obozie i walce. Wszystko wydawało się jej być bezsensu. Normalny człowiek słysząc to wszystko, wyszedłby, wsiadł w pierwszy pociąg i wrócił do Trenton. Ale Hayley wiedziała, że nie jest normalna, więc zamiast tego zagwizdała donośnie zwracając uwagę wszystkich zebranych.
- Przepraszam bardzo, że przerywam, ale wciąż nie rozumiem po co tutaj jestem. Czy mógłby mi to ktoś w końcu tak wyjaśnić?! - Dziewczyna stanęła na krześle i krzyknęła.
- Hayley? - Spytał z dziwieniem Percy. - To ty byłaś z Shurelią i Lorie?
- Tak i teraz to ja będę zadawać pytania. Kim wy do cholery jesteście, kto porwał Vanessę, o co chodzi z tą całą przepowiednią i co ja mam z tym wspólnego?
- Chodź ze mną dziecko. - Odezwał się mężczyzna na wózku.
Hayley skinęła głową i wyszła za nim. Po drodze czuła na sobie spojrzenia nastolatków, ale miała to gdzieś. Wyprostowała się i dumnie przemierzyła pokój, całkowicie ignorując szepty.
Po wyjściu zamknęła drzwi i ruszyła za wózkiem. W końcu dotarli na dziedziniec, który pierwszy raz od przybycia dziewczyny był całkowicie pusty. Zatrzymali się dopiero przy niewielkiej fontannie. Hayley usiadła na jej krawędzi i z wyczekiwaniem spojrzała na mężczyznę w średnim wieku. Miał on przerzedzone włosy i brodę oraz tweedową marynarkę oblaną kawą.
- Jestem Chejron. - Mężczyzna przedstawił się i wyciągnął do niej rękę.
- Hayley. - Odparła dziewczyna.
- A więc, Hayley. Czy miewałaś w życiu dziwne sytuacje, jak...boja wiem... ataki dziwnych stworzeń, a raczej potworów? Albo po prostu masz dysleksję i ADHD?
- Tak. - Odpowiedziała  bez zastanowienia.
- Widzisz, nie jesteś jedyna. Takich jak ty są dziesiątki, a część z nich przed chwilą poznałaś.  Jesteście herosami, dziećmi bogów. -Chejron powiedział to w ten sam sposób jakby mówił, że pije wodę. - Greccy bogowie od setek lat schodzą na ziemię i spotykają się ze śmiertelnikami. Z takich związków rodzą się dzieci półkrwi. Przykładem może być Herakles, Achilles, albo po prostu ty. Twój umysł jest nastawiony na starożytną Grekę, a ADHD to odruchy bitewne.
- Czekaj. - Odezwała się Hayley. - To niemożliwe. Znam oboje swoich rodziców, więc to nierealne żeby spłodził mnie jakiś bóg.
- Jesteś pewna, że są to twoi prawdziwi rodzice?
Hayley musiała dłużej zastanowić się nad tym pytaniem. Między nią a mamą widać było podobieństwo, minimalne, ale jednak. Natomiast ojca nigdy nie poznała. Mama zawsze unikała rozmów na jego temat i pochowała wszystkie zdjęcia. Fakt, że jej ojciec był bogiem, wyjaśniłby dziwne zachowanie matki oraz te wszystkie spotkania z potworami. Hayley nie drążąc  dalej pokręciła głową i dała dalej mówić Chejronowi.