niedziela, 28 grudnia 2014

Opowiadanie specjalne - Frozen New York



Spóźnionych wesołych świąt! :D A o to opowiadanie, które napisałam razem z Anak Anakin (Shurelia), Firnen (Tanar) oraz Fruits (Aranderia) :) Dziękuje dziewczynom za świetną współpracę :)

Dodam również, że kolejny rozdział Hayley pojawi się w następnym tygodniu bo wyjeżdżam do Dani :)




***************

Hayley ścisnęła mocniej kierownice, próbując odciąć się od siedzącej obok niej Shurelli i skupiła się na drodze. Widziała, że dziewczyna nie miała ochoty na rozmowę i nie zamierzała jej do niej zmuszać. Czuła się dobrze mogąc rozkoszować się jazdą, jak to przystało robić po niedawnym zdaniu prawka. Pogoda była do tego idealna. Ni to ciemno, ni to jasno i co najważniejsze – bez śniegu. W grudniu zazwyczaj było go pełno, ale ku radości Hayley, nie tym razem. Przypominając sobie, że według prognozy, opady zaczną się nie wcześniej niż za dwa tygodnie, uśmiechnęła się pod nosem. Była to chyba najlepsza wiadomość jaką usłyszała podczas pobytu w domu. Spędziła w nim dwa dni i miała zostać aż do świąt Bożego Narodzenia, które jej chrześcijańska rodzina obchodziła co roku. Na szczęście dziś rano dostała Iryfon od Shurelli z prośbą o przyjechanie po nią. Z jednej strony widziała, że koleżanka nie prosiłaby ją o to, gdyby znalazła swojego brata, co było bardzo złą wiadomością. Jednak z drugiej strony była to dla Hayley wymówka, aby wrócić do Obozu Herosów i to tam spędzić święto, którego nawet nie zamierzała obchodzić.

Hayley słysząc, że radio zaczęło szumieć, wyciszyła je, a następnie skręcając w prawo. Wydawało się jej to dziwne, że dojeżdżają do miasta, a w radiu pojawiają się zakłócenia. Szybko spojrzała się w stronę pasażerki.

Shurellia nie gapiła się już bezsensownie w szybę. Wyprostowała się i szybkim ruchem zgarnęła białe włosy z twarzy. Jej również wydawało się to podejrzane.

- Tu zawsze jest tak pusto? – spytała, rozglądając się uważanie po rozciągającej się przed nimi drodze.

- Nie - odpowiedziała Hayley i wcisnęła gaz.

Wskazówka licznika poszła gwałtownie w górę i wskazała zabronioną prędkość. Hayley zignorowała to. Jeśli to był potwór powinny jak najszybciej znaleźć się w obozie. Zapewne dziewczyny poradziłby sobie z nim, ale szesnastolatka wolała nie ryzykować życia ani Shurelli, ani swojego.

W końcu zobaczyła w oddali znak "Nowy Jork" jednak, gdyby nie wiedziała co było na nim napisane, w życiu by go nie rozczytała. Wszystko co znajdowało się przed nią było zamarznięte. Droga, znak i latarnie. Wszystko. Hayley wcisnęła guzik kontroli trakcji, ale nie zwolniła. Coś stanowczo było nie tak. Córka Aresa zmrużyła oczy. Niezidentyfikowana postać właśnie minęła znak i zmierzała w ich kierunku z nadzwyczajną prędkością. W ostatniej chwili wcisnęła hamulec. Auto przekręciło się wokół własnej osi i zatrzymało, gdy Hayley zaciągnęła ręczny. Sprawdziła, czy jej towarzyszce nic się nie stało i wysiadła z pojazdu.

Na ulicy leżała dziewczyna. Miała może z trzynaście lat. Jej brązowe włosy przypominały bardziej sople lodu, a niebieską bluzę pokrywał śnieg. Dziewczyna wstała i podniosła deskorolkę, która leżała obok niej. A raczej jej szczątki , bo deska nie wygrała starcia z pobliską latarnią, w którą uderzyła.

- Nic ci nie jest? - spytała Shurellia.

- Jak to możliwe, że jechałaś z taką prędkością? - dodała Hayley.

- To nie wasza sprawa. - odparła i spiorunowała wzrokiem koleżanki.

- Zaraz, zaraz. Ty jesteś z obozu! - Hayley spostrzegła pomarańczową koszulkę, taką samą jaką posiadała. - Jestem Hayley, a to Shurellia. Wyjaśnisz nam teraz co się stało?

Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w jakiś punkt po swojej lewej stronie i dopiero po chwili odparła.

- Cały Nowy Jork zaczął nagle zamarzać. Drogę pokryła gołoledź, na krawędzi dachu pojawiły się sople, a ludzie... Ludzie zaczęli zmieniać się w lodowe posągi. Musiałam jakoś się ratować, więc wykorzystałam wiatry mego ojca i wydostałam się z miasta.

- Jesteś pewna, że całe miasto zamarzło? Obóz też? - wtrąciła się Shurellia.

- Ja.... - dziewczyna zawahała się. - nie mam pojęcia co z obozem.

Hayley postukała nerwowo palcami o biodro. Musiała zastanowić się co dalej. Czy bezpiecznie było wjeżdżać do Nowego Jorku?

- Wsiadajcie do auta. Pojedziemy do obozu, przy okazji objeżdżając sporą część miasta. Może jednak nie wszystko pokrył śnieg.

Hayley nie czekając na odpowiedź wróciła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Poczekała chwilę, aż pasażerowie wsiądą do auta i ruszyła. Dopiero po chwili zrozumiała, że dziewczyna nie podała im nawet swojego imienia, ale było już za późno. Pojazd ruszył, a Hayley pozostało wierzyć, że dobrze zrobiła ufając słowom dziewczynki.

***

Dziewczyny stały na wzgórzu, patrząc na obraz który się przed nimi znajdował.

Shurellia pełna niedowierzania obserwowała Obóz Herosów - cały teren był pokryty lodem i śniegiem, sprawiając wrażenie baśniowej scenerii. Ale to nie była bajka. Wokół zasp i ośnieżonych domków stały pojedyncze... rzeźby? Och, bogowie. To byli zamarznięci herosi, ich twarze wykrzywiał strach i niedowierzanie. Musiało tu się dziać prawdziwe piekło. Co gorsza, córka Hypnosa widziała ich sny. Do Shurelli dochodziły różne obrazy koszmarów, które starała się lekko zmienić, złagodzić.

-Rety - odezwała się w końcu Arenderia, która w końcu, łaskawie zdradziła swoje imię. - Jest gorzej niż sądziłam.

Gdy ją znalazły, Hayley zarządziła natychmiastowy powrót do obozu, po czym pędziła samochodem z zawrotną szybkością. Swoją drogą było to bardzo niebezpieczne na lodzie, ale Delia, która swoją drogą była córką Eola, nie była zdziwiona jej obawami - to w końcu był ich dom.

- Hej, rozejrzyjmy się - zaproponowała Hayley, starając się brzmieć optymistycznie. - Może komuś się poszczęściło.

Po tych słowach dziewczyny rozdzieliły się, każda próbowała znaleźć kogoś bliskiego. Także Shurelia. Białowłosa dziewczyna biegała niespokojnie między domkami, szukając bliskich twarzy. Arenderia, córka Eola, przeczesywała teren przy lesie, Hayley zaś stała w miejscu przed domkiem Aresa, jej twarz nie wyrażała kompletnie żadnych uczuć.

-No! - Shurellia odwróciła się w stronę z której dobiegał głos. - W końcu się ktoś zjawił! Człowiek wyjeżdża i zostawia was na parę tygodni, a tu proszę, już coś popsuliście. Macie może herbatkę?

Głos należał do wysokiej dziewczyny, najwyraźniej pochodzącej z Obozu.

Miała szopę z lokowanych włosów na głowie, pomimo mrozu na dłoniach nie miała rękawiczek, do tego raczej nieświadomie przewracała sobie między palcami śrubokręt. Sprawiała jednak wrażenie sympatycznej, lecz porywczej.

Dlaczego nie zamarzła?

- Kim jesteś? - głos Shurelii brzmiał słabo, przez co dziewczyna trochę się speszyła. Chciała zawołać swoje koleżanki, przecież to mógł być podstęp.

Twarz nieznajomej dziewczyny wykrzywiła dezorientacja.

- No, jestem Tanar, córka Hefajstosa - w głowie Shurelii zaczęło coś świtać. – Wyjechałam parę tygodni temu, żeby zobaczyć się z przyjacielem. Tymczasem wracam... I, cholera, trochę tu zimno. Co wyście zmajstrowali?

Tymczasem Hayley zauważyła Tanar, bo powoli szła w stronę Shurelii z pytaniami wypisanymi na twarzy.

- Dlaczego nie zamarzłaś? - zapytała bez zbędnego wstępu. - Wiesz co się tu stało?

Nagle uśmiech pojawił się na twarzy Tanar, gdy podniosła rękę przed siebie.

- Dlatego - na jej dłoni na sekundę pojawił się biały ogień, który wyglądał pięknie. - Niestety, gdy tu przyszłam wszystko zastałam... takie.

-Dlaczego nie odmrozisz więc obozu? - to Arenderia wołała z daleka. Najwyraźniej miała świetny słuch, prawdopodobnie już od dawna przysłuchiwała się rozmowie.

- Oh, ależ mogę odmrozić! - głos Tanar ociekał sarkazmem. - Daj mi tylko dwa tygodnie i tony batoników energetycznych. Skarbie, na ten lód podziała tylko biały ogień, a jego produkcja jest nieco męcząca.

Wtedy nagle w głowie Shurelii pojawił się nowy obraz. Cała zesztywniała, kierując uwagę wszystkich ciepłych herosów na siebie.

- Rachel - po tym jednym słowie zerwała się do biegu.

Biegła z niewyobrażalną prędkością w stronę domku numer dwa, który zamrożony wyglądał jak mieszkanie wiedźmy. W sumie poświęcony był Herze, także nie ma się co dziwić. Przed nim, zamarznięta w pół kroku, stała Rachel Elizabeth Dare. Na twarzy wyroczni nie można było się doszukać żadnych uczuć, co było trudne biorąc pod uwagę, że zamarzła w czasie jakiejś śnieżycy. Gdy wszystkie dziewczęta, podążając za córką Hyposa, znalazły się przy niej, oczy wyroczni rozjarzyły się wężową zielenią, a lód przy ustach zaczął się topić. Głos, który się z nich wydobył, brzmiał, jakby trzy Rachel przemawiały naraz:

„Czworo herosów na misję wyruszy,

Kiedy na Nowy Jork śnieg prószy,

Odnaleźć muszą boginię z Quebecu,

Inaczej do Hadesa wyruszy wielu.

Dzieci wiatru zmagać się będą

Dopóki sen i wojna na odsiecz przybędą,

Ogień drogę im wskaże,

Czy wygrają czas pokaże.”

Po tych słowach lód na nowo pojawił się na ustach i ciele dziewczyny, okalając ją jeszcze mocniej niż innych. Z jej oczu powoli ulatniał się niebezpieczny zielony błysk.

Córki: Eola, Hyposa, Aresa i Hefajstosa stały oniemiałe. Wszystkie domyśliły się, że to o nich mowa w przepowiedni.

W głowie Shurelii zalegał mętlik. Spojrzała na domek zanumerowany jedynką. Zrozumiała przepowiednię, dobrze wiedziała, że musi tam wejść. Jeżeli im się nie powiedzie, więcej go nie zobaczy. Chciała tam pójść od początku, bała się jednak napływu uczuć.

Teraz się nie wahała. Pewnym krokiem ruszyła w stronę domu dla dzieci Zeusa, odprowadziły ją zdziwione spojrzenia koleżanek.

Umysł Shurelii rozjaśniał jeden obraz, na którym obecnie się skupiała - samej siebie, uśmiechniętej, kiedy ją tulił.

Wchodząc do środka o mało nie upadła - on tam był. Jacob, jej ukochany, siedział na łóżku z książką na kolanach. Cały skuty lodem. Córka Hypnosa błyskawicznie znalazła się przy nim - całkowicie zimnym, gdyby nie obrazy w jej głowie od razu wzięłaby go za martwego.

- Jacobie, przysięgam - poczuła w oczach piekące łzy, starała się je stłumić. - Przysięgam, odratuję cię. Wypełnię tę cholerną przepowiednię, ale nie pozwolę ci zginąć. Zabiję tego, kto jest za to odpowiedzialny.

Jej rozpacz przerodziła się w wściekłość. Z krzykiem złości opuściła domek, i spojrzała w stronę zdziwionych dziewczyn.

- To co? – warknęła. - Ruszamy, na Hadesa, na tą cholerną misję?

***

Tanar naparła z całej siły na drzwi czternastego domku, jednocześnie roztapiając lód wokół nich. Po chwili drzwi ustąpiły i ciemnoskóra dziewczyna wkroczyła do środka. Czwórka dziewczyn dała sobie 10 minut przed wyjazdem na poszukiwanie Chione, a córka Hefajstosa miała zamiar ten czas dobrze wykorzystać. Niezgrabnie ominęła trójkę zamarzniętych herosów, którzy zastygli podczas sklejania łańcucha z kolorowego papieru i stanęła przed misternie zdobioną niszą. Rozmroziła lód i znacznie podgrzała wodę, żeby zaczęła intensywnie parować. Przez okno wpadało południowe światło słoneczne, więc powstała tęcza.

- Bogini Iris, przyjmij moją ofiarę - mruknęła, wrzucając do niej złotą drachmę.

Tęcza na chwilę rozmyła się, żeby po chwili pokazać Tanar profil osoby, z którą chciała się skontaktować.

- Arin, szybko, mam mało czasu! - dziewczyna wyrzucała z siebie słowa niczym karabin maszynowy pociski. Jasnowłosy w iryfonie zwrócił się w jej stronie i bez upominania się o zbędne wyjaśnienia, skinął głową na znak, że słucha. Byli herosami - kryzysowe sytuacje często się zdarzały. - Tak, lot przebiegł bez żadnych komplikacji. Nie, nie jest okay. Kilka minut po lądowaniu wszystko zamarzło. Głucho, cicho, tylko ja się trzymałam, bo użyłam Białego Ognia. Tak, zwykły nie wystarczał, bo to zaklęty lód i śnieg Chione. Odmroziłam jakiś skuter... nie, nic mi się nie stało... i jak najszybciej pojechałam do Obozu. A tu też wszystko białe! Pana D. i Chejrona ani śladu, a wszyscy herosi zostali zamienieni w lodowe posągi. Znaczy, nie wszyscy. Kilka minut temu natrafiłam tutaj na trzy dziewczyny, które chyba były poza obszarem Nowojorskiej Epoki Lodowcowej, gdy TO wszystko się zaczęło. Ta ruda - Rachel na chwilę ożyła i wypowiedziała przepowiednie. Idziemy do Chione - córka Hefajstosa wzięła głęboki wdech i zaczęła uspokajać oddech po chaotycznym monologu.

Syn Eola poprawił okulary i zapytał głębokim, spokojnym głosem:

- Rozumiem, że mam skontaktować się z pretorami?

Tanar skinęła głową.

- Mógłbyś też posprawdzać serwisy informacyjne. Wiesz, co robią z tym śmiertelnicy, czy ten Biegun Środkowy się rozrasta...

- Wiem, co mam robić - przerwał jej. - Trzymaj się.

Zanim Tanar zdążyła się pożegnać, obraz Arina zniknął.

***

- Dokąd jedziemy? - Shurelia niepewnym głosem zapytała prowadzącą auto córkę Aresa.

- Spotkać się z moim ojcem. On jest specem od wszelkich sporów. A my musieliśmy w jakiś sposób podpaś Chione.

- Skąd wiesz, Hay? Niektórzy, gdy wstaną lewą nogą, zjadają na jednym wdechu całą tabliczkę czekolady, ale może inni lubią zamrozić jedną z największych metropolii na świecie? - wtrąciła się Tanar.

- Ale czym podpadliśmy? I czym zawinili śmiertelnicy, że ich też zamroziło? - zastanawiała się Aranderia.

- Wiem tylko tyle, że te święta nie przebiegają tak, jak sobie wymarzyłam - mruknęła córka Hyposa.

Po jej słowach w samochodzie zapadła niezręczna cisza. Czwórka herosek jechała właśnie I-95 w kierunku Filadelfii. Przejeżdżały obok aut, w których siedziały całe rodziny zmierzające w wesołym nastroju na święta do bliskich. Termometr wskazywał pięć stopni Celsjusza powyżej zera, a grzanie włączono na maksymalną wartość - mimo tego dziewczyny czuły wewnętrzny chłód. Każda z nich właśnie kogoś straciła i to od nich zależało, czy herosi i śmiertelnicy przeżyją. To zdecydowanie nie było najlepsze Boże Narodzenie w ich życiu.

Nagle powietrze przed Tanar zamigotało i heroskom ukazała się twarz Arina. Jego wzrok utknął w córce Hefajstosa, jakby perfidnie ignorował resztę.

- Zamroziło wszytko w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od Empire State Building i całe Long Island. Każdy, kto przekroczył strefę śniegu, sam został zamieniony w lodową rzeźbę.

- CO?! - Deria zakrztusiła się herbatą, którą właśnie piła.

- Mhm. Rzymianie wam nie pomogą. Granice Obozu Jupiter są oblodzone i grożą im, że jeśli wystawią poza nie chociażby czubek nosa, to ich okolicę spotka te sam los co Greków... Wybaczcie, matka mnie woła. Trzeba zakwaterować kolejnych gości hotelowych. Nie zmarznijcie - i zniknął.

Zapadła niezręczna cisza. Ich sytuacja prezentowała się beznadziejnie.

***

Aranderia wyobraziła sobie zimę, wymarzoną zimę, taką z białym puchem otaczającym i pokrywającym wszystko dookoła.

"Otwórz oczy" - śnieg zamienia się w lód i pokrywa wszystko, włącznie z ludźmi.

Świetne święta, nieprawdaż?

Wydawałoby się, że wystarczy ociupinka ciepła by wszystkich ogrzać, postawić wszystkie figury wokół ogniska i czekać na zbawienie.

Niestety, nie jej świat.

Dziewczyna nie uczestniczyła w gorącej dyskusji na temat Aresa, spotkała go raz i przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie będzie prosić boga wojny o radę.

Ale czego się nie robi w święta dla rodziny...

- Aranderia! - zawołała Haley chcąc przekrzyczeć tłumienie silnika. - Dasz radę przenieść nas wszystkie w samochodzie?

- Że co proszę?

- Paliwo się nam kończy.

Świetnie - pomyślała. - Kolejny prezent gwiazdkowy.

***

- Następnym razem przypomnij mi bym wzięła czapkę na loty z tobą - wysyczała przez zaciśnięte zęby Shurellia i opatuliła się mocniej kurtką.

Samochód okazał się zbędnym ciężarem, więc dziewczyna użyczyła sobie opon i parę desek. W krótkim czasie przemierzyły ponad sto mil.

Hayley patrzyła na nią jak na potwora, w końcu jej pierwsze auto skończyło na poboczu, bez kół.

Brunetka poczuła lekka satysfakcję, córka Aresa w jej mniemaniu pozwalała sobie na zbyt wiele.

Od tak, bez opinii innych zarządza wyjazd do swojego tatulka.

- Ruszcie zamarznięte tyłki, coś znalazłam! - krzyknęła w ich stronę Tanar.

Wylądowały w starej, zapyziałej dziurze, znanej śmiertelnikom pod nazwą "Ośrodek Szkoleniowy Armii".

Skrót - OSA, przypadek?

Rudera wydawała się być szczelnie opancerzona, bez wejścia, jednak najwyraźniej nie dla córki Hefajstosa.

Dziewczyny ujrzały ją w kracie kanalizacyjnej.

- To co? - szepnęła. - Lecimy?

***

- Fu! - szepnęła z obrzydzeniem Tanar dotykając ścian tunelu. – Zbudować tak niesamowita konstrukcję i tak ją zaniedbać?! Hańba! Kiedy koniec?

Brnęłyby od pół godziny w egipskich ciemnościach gdyby nie gorąca i przydatna umiejętność dziewczyny, która rozjaśniała im drogę.

- Przykro mi to mówić - odezwała się znów heroska - ale wydaje mi się, że w tym miejscu kończy się nasza droga.

Aranderia skierowała wzrok w kierunku oświetlającego ognia. Tam gdzie powinna ciągnąć się dalsza część kanału, znajdowała się tylko pustka i to dosłownie. Światło córki Hefajstosa nie było w stanie oświetlić go do końca.

Z Hayley wystrzeliwały przekleństwa niczym kule z karabinu maszynowego. Kto by przypuszczał, że ta dziewczyna ma tyle temperamentu?

- Dosć! Uspokójcie się.

Kolejny nieodkryty talent. Shuriellia, dziewczyna snów, zatrzymała się na jawie nie dając opanować swojego umysłu snem.

- Znajdziemy inne wejście - zawyrokowała.

Córka wiatru aż prychnęła z frustracji.

- Gdzie? Nie zauważyłaś, że cały budynek jest nieźle opancerzony?

- A inne drogi kanalizacyjne?

- Ta jest jedyna.

- Musisz tak wszystko od razu niwelować?! - włączyła się do dyskusji Hayley. - Może masz lepszy pomysł małolato?

Przez cały tunel przeszedł mocny podmuch wichru, dziewczyna poczuła się bardzo urażona.

- To ty tu od początku rządzisz wszystkim i wszystkimi - dziewczyna czuła, że choć przesadza musi zadać kontratak. - A pomysł mam.

- Udowodnij.

Pozostała dwójka patrzyła na całą sytuacje jak na mecz tenisa, ich wzrok wędrował w stronę oprawczyń.

- Ares jest również bogiem odwagi i poświęcenia, prawda? - zapytała Aranderia kierując wzrok na jego potomka, heroska niechętnie skinęła głową. - W takim razie może wystawia cię na próbę?

- Czy ty sugerujesz, że mam rzucić się w przepaść bez żadnej liny? - zapytała z rosnącym niedowierzaniem w oczach dziewczyna. - Żartujesz, w życiu tego nie zrobię.

- Hayley, mówię jak najbardziej serio. Chcesz ocalić obóz?

Córka Aresa przyjrzała się twarzom reszcie dziewczyn, obie nie wiedziały jak się zachować, a ona wiedziała czego pragnie. Nagle poczuła przerażającą siłę.

- Oczywiście, ze chcę - zbliżyła się do krawędzie przepaści. - Asekuruj mnie.

I skoczyła.

***

Jeśli chodzi o dzieci Aresa, każde z nich było znane z jakiejś cechy charakteru. Clarisse jest arogancka, Kevin złośliwy, Sherman sprawia kłopoty, a Hayley jako jedyna uznawana jest za rozważną. Potrafi podejść do każdej sytuacji ze spokojem godnym Ateny, jednak czasem to nie wystarcza. Szczególnie, gdy ktoś rzuci jej wyzwanie.

Hayley przez swoją głupią porywczość dała się podpuścić Aranderii i skoczyła. Lot nie trwał długo, ale z pewnością był najkoszmarniejszą chwilą jej życiu. Lubiąca kontrolować wszystko wokół siebie nastolatka, nie mogła znieść myśli, że unosi się w nicości. Postanowiła zaufać córce Eola i zamknęła oczy, mając nadzieję, że w nagłym przypadku zostanie uratowana. Wiatr zdawał się tworzyć sznur oplatający jej talię, a gwałtowne powiewy wprawiały w ruch jej czarne włosy. Nie było to najlepsze zabezpieczenie, ale jedyne jakie miała.

Niespodziewane uderzenie o podłogę, było zbawieniem dla Hayley. Otworzyła oczy i szybko obejrzała swoje ciało. Było w całości i całkowicie nienaruszone. Z ulgą stwierdziła, że nie skończy jak Gwen, bohaterka filmu z jej dzieciństwa. Rozejrzała się dookoła próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów pomieszczenia, w którym się znalazła. Był to nawyk, który posiadł każdy mieszkaniec domku numer pięć, nigdy nie wiadomo co może się przydać.

Pokój przypominał trochę biuro szefa jakiejś wielkiej korporacji. Ściany wykonane z czarnego granitu pokrywały obrazy. Hayley rozpoznała płonącą Troję, bitwę pod Midway oraz walkę Rzymian z Achajami. Na środku stało szklane biurko z toną papierów i dzwoniącym telefonem. Niedaleko stał czarny, skórzany fotel. W innym miejscu znajdowały się rzędy regałów z segregatorami oraz dystrybutor wody. Jednak najciekawsze miejsce było tuż za nią. Całą ścianę pokrywały bronie wszelkiego rodzaju, od starożytnych mieczów, poprzez topory, łuki i sztylety do rewolweru i karabinu maszynowego. Hayley wpatrywała się w ścianę jak oniemiała. Było to zaskakujące i jednocześnie piękne w jej pojęciu.

- Witaj córko - potężny głos rozległ się za nią i wyrwał z otępienia.

Ares stał oparty o ścianę, ubrany standardowo w ciemne spodnie, krwistoczerwoną koszulkę, skórzaną kurtkę i okulary przeciwsłoneczne. Jego twarz pokrywały liczne blizny, a włosy miał ścięte na rekruta.

- Powinieneś pomyśleć o jakiejś windzie czy coś w tym rodzaju - odparła Hayley i podniosła się z podłogi.

- Po to, aby więcej ciekawskich herosów przyłaziło do mnie przy pierwszej lepszej okazji? Gdyby nie moja łaska, nie przeżyłabyś tego upadku.

Dziewczyna przewróciła oczami i zbliżyła się do ojca. Oboje spiorunowali się spojrzeniami, sprawiając, że powietrze stało się niespodziewanie gęste i gorące. Hayley czując, że wystarczy, opuściła wzrok i przytuliła się do boga wojny. Gest wydawał się dziwny, jednak Hayley była niezaprzeczalnie ulubioną córką Aresa. To zawsze o nią troszczył się najbardziej od najmłodszych lat i widziała, że to przeżycie upadku nie było łaską z jego strony, tylko aktem miłości do swojej małej córeczki.

- Nie mogę ci pomóc Hayley - powiedział po chwili Ares.

- Czemu? Na pewno wiesz o co chodzi Chione.

- Niezupełnie. Widzisz, Chione słynie z dziwnych wybryków, kierowanych impulsem. Nikt nigdy nie wie o co jej chodzi i nawet ja nie jestem w stanie ci pomóc, nawet gdybym chciał.

- Czyli jesteśmy w dupie - podsumowała Hayley i oparła się o najbliższą półkę.

- W sumie to mogę wam pomóc dostać się do Quebecku. Twoi bracia; Fobos i Dejmos raczej nie będą zadowoleni, ale nie interesuje mnie to. Hayley McCollen, ja bóg Ares, udzielam ci zgody na użycie mojego rydwanu i podróż do Quebecku.

***

Większość ludzi zapewne wie, co to jest rydwan. Prosty otwarty pojazd, który ciągną konie. Jednakże rydwan Aresa nie pasuje do tego opisu.

Prędzej można by go zaliczyć do samochodu - było to nic innego jak sportowy BMW i8 w krwistoczerwonym kolorze i oponach z wijących się czarnych dusz.

Robiło wrażenie.

Hayley lekko tylko kryła zadowolenie, gdy wspinała się po ścianie z pomocą wiatrów, trzymając kluczyki do tego cudeńka. Tanar wydawała się być lekko podirytowana jej samozadowoleniem i co chwila odrzucała uwagi o tym, że nie zrobiła nic nadzwyczajnego i każdemu by się udało.

Shurelia nie była jednak tego taka pewna.

Dziewczyny idąc na parking ośrodka, teraz już otwarty, ciągle sobie dogadywały. Jedynie córka Hypnosa pozostawała niewrażliwa na przecinające powietrze obelgi.

-...a właśnie że tak! Nosisz się, jakby wszyscy wokół byli niegodni twojej obecności!

-Póki co to jeszcze nic nie zrobiłyście.

-To może sama chcesz wyruszyć na tą misję, Panno Doskonała?!

- Dziewczyny - przerwała w końcu Shurelia. - Czy wy nie widzicie co się dzieje? Świat herosów jest tak trochę zagrożony, nasi przyjaciele są zamrożeni i w sumie ich życie jest w naszych rękach. Tymczasem wy kłócicie się o tak nieistotne sprawy! Ja... bogowie, myślałam, że mam do czynienia z porządnymi herosami, wy jednak zachowujecie się, jakby nic się nie stało! Te parę minut może zaważyć o życiu moich przyjaciół!

Ostatnie słowa wykrzyczała, wsadzając do nich całą swoją furię i oburzenie. Przecież Jacob równie dobrze mógł być w tym momencie martwy.

Córka Eola odezwała się pierwsza.

- Sorki - mimo, iż samo słowo brzmiało niepoważnie, Aranderia brzmiała jakby była skruszona i żałowała swojego zachowania.

- Przydałoby się jedzenie na zgodę - Tanar mruknęła pod nosem, idąc za Hayley w stronę pojazdu.

Gdy wszystkie bez słowa wsiadły, Hayley wsadziła kluczyk do stacyjki, a rydwan zaczął przyjemnie wibrować. Odgłos silnika brzmiał przytulnie i wyzywająco, zdając się wołać "Sadzisz, że dasz mi radę?! Spróbuj!". Hayley uśmiechnęła się z zadowoleniem i bez wahania nacisnęła pedał gazu. Pojazd wyrwał błyskawicznie w górę, unosząc się nad ziemią. Jedna z dziewczyn krzyknęła, nie dało się jednak rozpoznać która. Hayley zaśmiała się radośnie, jakby właśnie odnalazła drogę do raju i zamierzała z niej skorzystać.

Krwistoczerwony pojazd leciał teraz z zawrotną prędkością do Quebecu. Znajdą się tam za niecałe dwie godziny, jeśli nic się nie stanie. Shurelia pomyślała o czekającej walce z Chione, boginią mrozu, i przeszły ją ciarki. Nie bała się o swoje życie, ale bynajmniej przerażała ją możliwość utraty Obozu Herosów i przyjaciół. Jeśli im się nie powiedzie, ta zima przejdzie do historii jako koniec ery greckich półbogów.

Zacisnęła pięści. Nie. Przecież to się musi udać. Spojrzała na twarze towarzyszek. Ufała tylko Hayley, wiedziała, że może na niej polegać. Pozostałą dwójkę zostawiła jednak na liście niepewności. One mogą odejść, poddać się, przegrać, Hayley jednak znała dobrze i wiedziała, że dziewczyna wygra, że będzie się starać.

Córka Hypnosa westchnęła. Musi jednak im zaufać. W tej chwili powierzyła swoje życie, życie. przyjaciół i herosów również Tanar i Aranderii. Razem będą dźwigać to brzemię.

***

Hayley raczej nie zdałaby egzaminu w szkole lotniczej.

Owszem, nie rozbiły się ani razu, ale raczej nie powinny co chwilę zmieniać wysokość nad poziomem morza. Tanar nie chciała tego powiedzieć na głos, żeby na nowo nie wszcząć kłótni, bo atmosfera bez tego była wystarczająco napięta. Nie wiedziały, czego spodziewać się po Chione, a według Shurelii sen zamarzniętych ludzi niedługo zamieni się na sen wieczny.

Wesołych świąt, nie ma co.

Fakt, herosi nie byli chrześcijanami, ale Boże Narodzenie było dla nich ważne. Do obozu przyjeżdżało wtedy większość herosów i zasiadali do wspólnego stołu. Uczta i zabawy trwały zwykle całą noc, a wieńczyło je rozdawanie prezentów - miesiąc wcześniej losowano, który domek robi dla innego paczkę

Jak dobrze, że rydwan Aresa miał też napęd odrzutowy umożliwiający mu lot. W Kanadzie leżała gruba warstwa normalnego śniegu i heroski nie miały ochoty się przez nią przebijać. Pod nimi rozciągał się przepiękny, wręcz magiczny widok, ale coś w nim nie pasowało. Tak, gdzie powinny już majaczyć światła Quebecku..

- Dlaczego jest zupełnie ciemno? - szepnęła Shurelia.

- I gdzie jest pałac Chione? - dodała Aranderia.

- Boreasza - poprawiła ją Hayley Szybko zbliżały się do miejsca, w którym, według GPSu (czego w tym rydwanie nie było?), powinien być Quebeck, więc córka Aresa przymierzyła się do lądowania. Gdy tylko jego koła dotknęły ziemi, na środku jakiegoś placu w centrum miasta, pojazd zniknął.

- Świetnie... Co teraz? - mruknęła poirytowana Hay, strzepując z kurtki śnieg.

- Skorzystamy z pomocy innych - odpowiedziała jej Delia i wskazała na córkę Hefajstosa. - Ogień drogę im wskaże - zacytowała fragment przepowiedni Rachel.

- Jak długo dasz radę utrzymać płomień? - dopytywała się córka Aresa.

- Płomień? Kochanie, nie wątp w Tanar Devyner - prychnęła dziewczyna i potężny słup ognia wystrzelił z jej dłoni. Wykonała nimi kilka ruchów i już po chwili kilka metrów nad okolicą unosiła się jasna poświata, wyglądająca trochę jak zorza polarna i dająca wystarczająco mocne światło. Dla śmiertelników wyglądało to pewnie, jakby powróciła elektryczność. - Gotowe - uśmiechnęła się szeroko. Prawą rękę zostawiła wystawioną przed siebie i poruszała jej palcami, żeby utrzymać kontrolę nad światłem.

- Wow - zachwyciła się Shurelia.

- Patrzcie! - krzyknęła córka Eola. Kilka przecznic dalej nad ziemią unosił się pałac - cel ich misji.

- Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale mamy towarzystwo! - ostrzegła je Hayley, ustawiając się w gotowości do walki.

Z pobliskiej ulicy sunęli w ich kierunku dwaj uskrzydleni młodzieńcy. Całe szczęście, że śmiertelnicy pochowali się w domach

- Calias i Zethes - mruknęła Tanar i z jej lewej ręki w kierunku synów Boreasza wystrzelił strumień ognia. Bracia zrobili unik.

- Ogień! Zły! - obruszył się jeden z nich i wysłał w kierunku czterech herosek śnieżne kule.

- Ogień! Być! Dobry! - poprawiała go Tanar, rozwalając ognistymi pociskami każdą z gigantycznych śnieżek. - Jakiś plan? - krzyknęła przez ramię do swoich towarzyszek.

- Mam jeden... Wiejemy! - oznajmiła Aranderia i ruszyła do biegu.

- Co ty robisz?! - zdziwiła się córka Aresa, ale popędziła jej śladem, pociągając za sobą córkę Hypnosa.

- Lecę wkopać Chione! Tanar, osłaniaj tyły!

Córka Hefajstosa kiwnęła głową i trzy dziewczyny zniknęły za rogiem. Bracia zbliżyli się niebezpiecznie blisko.

- Tamtą w białych włosach chciałbym do swojej kolekcji lodowych posągów - oznajmił Zethes, odpierając kolejny atak.

- Zapomnij - prychnęła Tanar.

Musiała przyznać, synowie Boreasza byli potężni, a to, że nie mogła używać prawej ręki, tylko pogarszało jej sytuację. Jedyne, co mogło ją uratować i zapewnić bezpieczeństwo reszcie...

- Raz kozie śmierć - mruknęła. Zgromadziła w sobie całą wściekłość na Chione - za zepsucie jej świąt i zamrożenie najbliższych jej osób - Mike'a, Adama, Samuela, Arriane oraz jej przyrodniej siostry Sharon, i przelała je na energię. Wyciągnęła przed siebie rękę i potężna eksplozja wstrząsnęła placem. Bracia padli nieprzytomni na ziemię.

Tanar zachwiała się na nogach, zrzuciła z siebie resztki kurtki, z których nie będzie już raczej żadnych pożytków i pobiegła dogonić towarzyszki.

Czekały na nią kilka przecznic dalej.

- Szybko! - Shu wyciągnęła do niej rękę i wzbiły się w powietrze. Aranderia w skupieniu wykonywała rękami ruchy mające na celu ujarzmić wiatr i unieść je aż pod bramy pałacu.

- No proszę, proszę, kogo ja tu widzę - ich uszu dobiegł kobiecy głos. Spojrzały w górę i zobaczyły, że w ich kierunku leci odziana w biel postać.

- Chione - syknęła Hayley i mocniej ścisnęła swój miecz, gdy wokół bogini zawirowały płatki śniegu. Szykowała się do ataku.

- Tanar, pomóż mi!

- Dasz radę utrzymywać nas i walczyć? - Tanar starała się przekrzyczeć ryk wiatru.

Córka Eola skinęła głową. Ciemnoskóra roztopiła wystrzelone przez Chione śnieżne pociski, a Aredelia wysłała w jej kierunku mocny podmuch wiatru. Pałac był już blisko, musiało im się udać.

- Nienawidzę być bezużyteczna - mruknęła pod nosem Hayley i spojrzała w dół. W samą porę. - Uwaga!

W ich kierunku lecieli Zethes i Calias.

- Cholera - zaklęła Shurelia i wysłała w ich kierunku myśl "Śpijcie. Jesteście baaardzo zmęczeni".

Dawno nie używała tej mocy i nie była pewna, czy zadziała. Na szczęście bracia zapadli w kamienny sen i spadli na ziemię.

Wszystko szło w dobrym kierunku. Delia i Tanar atakowały swoimi żywiołami, a wrota były już bardzo blisko.

Wtem rozległ się potężny głos.

- Ogień nie zagości w moim pałacu!

Z góry pomknął biały, lśniący pocisk i trafił zajętą walką Tanar w plecy. Dziewczyna osunęła się w ramiona Shu - zimna i nieprzytomna.

Z czoła Delii skapywały kropelki potu, ale dzielnie wykonywała swoje zadanie. Po chwili stopy herosek dotknęły stopni prowadzących do wrót schodów. Chione unosiła się kilka metrów od nich.

- Jednak przeżyłyście... No, to teraz możemy negocjować - zatarła ręce i posłała im chytry uśmieszek.

***

- Choine – wycedziła z niemałą pogardą Aranderia.

- Witaj droga…kuzynko? Wybacz, ale nie orientuję się w kwestiach rodzinnych – uśmiechnęła się złośliwie pani mrozu.

Dziewczyna już wcześniej domyśliła się pokrewieństwa, nie była jednak pewna czy to przypadkiem nie pogorszy sprawy. Władcy wiatru, jak przystało na szalonych, rzadko pozostawali w sojuszu.

- Od kiedy Boreasz odwrócił się przeciwko Olimpu? – odezwała się zza jej placów Hayley. – I kto na bogów pozwala ci niszczyć herosów?!

- Jestem boginią, mam do tego nieznaczne prawo, jak i do wielu innych rzeczy.

- Nimfą – poprawiła ją złośliwie kuzynka.

Choine spiorunowała ją wzrokiem. Widać było, że jest pewna swojej pozycji i nie da się sprowokować.

- Rozumiem, że przyszłyście z propozycja? – prychnęła pogardliwie. – Co oferujecie? Odmrożę miasto za zabicie tych zuchwałych śmiertelników. Tylko błagam, niech to będzie długa i okrutna śmierć.

- Czekaj, czekaj – zwróciła się do niej Shurellia, która wciąż trzymała nieprzytomną Tanar na rękach. – Jakich śmiertelników?

- To wy jeszcze nic nie wiecie? – westchnęła Choine. – Wybacz, ale myślałam, że jesteście na tyle bystre by łatwo dojść do przyczyny mojego gniewu. Huczeli o tym w telewizji w ostatnich dniach, mówiono o tym przed każdym cholernym programem, filmem i serwisem informacyjnym. Aż w końcu nawet Hefajstos TV opublikowało to na swoim kanale.

- Dojdziemy w końcu do sedna? – córka Eola nie należała do osób cierpliwych.

- Spokojnie, nigdzie nam się nie śpieszy. Najprawdopodobniej spędzimy razem parę stuleci skoro nie macie żadnej porządnej oferty – ciągnęła chytrze. – Jacyś śmiertelnicy mieli czelność założyć firmę kominkową i reklamować ją tuż przed Bożym Narodzeniem. Nie wiem, jaki temperament i zuchwałość trzeba posiadać.

Córka Aresa posłała w stronę reszty dziewczyn spojrzenie: „Czy tylko ja nie rozumiem, co tu się wyrabia?’’

- Tyle? Chodzi o jakieś cholerne kominki? – Shu zacisnęła pięści.

- Och, żeby tylko tyle – machnęła ręką Choine. – Oni nazwali swoją firmę moim imieniem! Rozumiecie?!Tak bezcześcić moje święte i mroźne imię. Jak tak można. Głupcy jeszcze tego pożałują.

Zarzuciła swoją lodową sukienkę do tyłu i pewnym krokiem weszła do pałacu.

***

Hayley nie wiedziała czy się śmiać czy raczej płakać.

Jej świat i przyjaciele zostali zamrożeni, bo pewna boginka miała kaprys. Jak tu wytrzymać?

- Co za podła…

- Kurwa? – dokończyła Aranderia. – Zgadzam się.

- Wchodzimy do środka, jak trzeba będzie to sama spalę ją w przeklętym kominku. – powiedziała stanowczo córka Aresa. – W niektórych sytuacjach trzeba działać pokojowo, ale ta do tych nie należy.

- Ja zostaję – szepnęła cicho Shurelia wskazując na Tanar. – Nie zostawię jej, a tym bardziej z jej samej ze sami. One chcą ją przejąć.

Hayley podeszła do dziewczyny i przytuliła ją, widać było, że łączyła je silna więź. Aranderia poczuła ukłucie w sercu.

- Nie poddawaj się – powiedział tylko do Shu.

***

Zakraść się cicho do fortecy mrozu i północnego wiatru, wiedząc, że gospodarz planuje twoja śmierć?

Zły pomysł.

- Atakujemy, bez dwóch zadań – zarządziła Hayley. – Nie będziemy się cackać. Jaką bronią dysponujemy?

Sama była w posiadaniu (nazwa), miecza ze niebiańskiego spiżu, który nawet w słabym świetle dnia raził w oczy.

Aranderia wyciągnęła swój sztylet.

- Mam tylko tyle… - powiedziała skruszona. – Łuk został w obozie.

Jej towarzyszka westchnęła ciężko.

- Trudo, będziemy musiały sobie poradzić – złapała brunetkę za ramię. – Trzymaj się tam i nie pozwól sobie i mi umrzeć.

- Przepraszam – powiedziała w odpowiedzi. – Nie potrzebnie się na ciebie nawrzucałam, byłaś jak my wszystkie przestraszona i postawiłaś sobie za cel, aby załatwić to, jak najszybciej. Źle to odebrałam…

Hayley uśmiechnęła się tylko i ścisnęła heroskę za ramię, następnie obje skierowały się ku Sali tronowej.

***

Choine tam już była., można powiedzieć, że na nie czekała. W ręku obracała białą śnieżkę. Wydawał się być gotowa do walki. Za nią rozpościerał się schody, które prowadziły do tronu, gdzie siedział zamarznięty starzec. Córka Eola z przerażeniem rozpoznała w nim Boreasza, bogini nie oszczędziła nawet własnego ojca.

- Oj kochane, zamroziłabym was, aby oszczędzić wam bólu, ale nie zasługujecie na to by na wieki sterczeć w mojej komnacie. Wybieracie walkę? Wiecie, że ze nieśmiertelnym nie macie szans, prawda?

Zaśmiała się szyderczo i posłała pierwszą śnieżkę w stronę córki Aresa. Dziewczyna zamachnęła się mieczem, aby odpić białą kulkę, jednak Aranderia była szybsza. Zmieniła tor lotu i zwiększyła prędkość kulki tak, że ta wpadła na ścianę i rozwaliła j. Całe sklepienie zatrząsało się.

- Tak się bawimy?! – przekrzyczała ogromny huk Choine. – Jako potomek wiatru północnego przyzywam duchy wiatru! Strzeżcie mnie!

Wokół heroski zaczęły roztaczać się wiatry, które ona z trudem była w stanie odeprzeć. Hayley posłał jej pełne niepokoju spojrzenie.

- Dasz radę! – starała się przekrzyczeć wiatry by wspomóc dziewczynę. – Nie poddam się łatwo.

Z bojowym okrzykiem, godnym samego Aresa, rzuciła się do ataku. Napierała i odpierała, ale nie była w stanie przedrzeć się przez śnieżną osłonę. W chwili, gdy wydawało się, że ma ostateczną przewagę, bogini odrzuciła czarne włosy do tyłu, z których wypadło parę sopli lodowych ostrych jak sztylet. Córka Aresa spostrzegła to za późno. Próbowała się ochronić przed lodem, na próżno.

Padła ranna na posadzkę starając się cały czas trzymać równomierny oddech.

- Zapłacisz za to! – rozległ się w sali kolejny, nowy głos.

W drzwiach stała Shurielia, która w jednej ręce trzymała miecz, a w drugiej dźwigała pochodnię z białym ogniem.

- Przynoszę prezent od Hefajstosa.

***

Aranderia nie wiedziała, co przeraziło ją bardziej. Duchy północnego wiatru, niechybny atak Hayley czy też przybycie Shurieli. Z chwilą jej przybycia wszystkie wrogie duchy padły na posadzkę nieżywe, a ona miała ochotę zrobić to samo z wycieńczenia.

Shurielia skierowała swoją moc usypiana ku Choine, która po minutach zmagań poddała się drzemce.

- Ile mamy czasu? –zapytała białowłosą.

- Nie wiele – usłyszała w odpowiedzi. – W końcu to bogini, daję nam około 4 minut.

Obie podbiegły do Hayley, której udało się usiąść.

- W porządku? O bogowie, widziałam, jak walczyłaś. W życiu bym tak długo nie wytrzymała mając do dyspozycji tylko miecz – powiedziała dumna Shu.

- Mamy ambrozję? – zapytała cicho Hay.

- Tylko w formie lodzika – zaśmiała się Aranderia. – Trzymaj.

Podała jej zawiniątko, które niegdyś musiało być cieczą. Dziewczyna złapała je i wepchnęła sobie do ust. Nieznacznie się skrzywiła.

- Zzziimnoo – zadrżała. - Po co nam ogień? I co z Tanar?

- Nie mamy dużo czasu, więc uściślę – powiedziała pośpiesznie córka Hyposa. – Na moje oko zostały nam 2 minuty.

Opowiedział im o tym, jak nie mogła dobudzić Tanar. Przestraszyła się nie na żarty, gdy dziewczyna nagle zniknęła, a następnie pojawiła się w innym miejscu - całkiem zdrowa.

- Podała mi pochodnię i powiedziała, że ona nie może tam wejść. Życzyła powodzenia, ale… Nie powiedziała mi po co jest potrzebny biały ogień.

- Podpalmy Choine – ucieszyła się Aranderia.

- Byłoby fajnie… tyle, że ona, jako bogini wiecznych mrozów nawet się nie zaiskrzy – przystopowała ją Hayley, której wróciły już kolory i nieznacznie się uśmiechała.

- A może by tak…

***

To, co działo się później można łatwo opisać jako szaleństwo. Heroski podpaliły Boreasza, i patrzyły z satysfakcją jak płonie. Nie trwała ona długo, odrodził się w nowej postaci już nie skutej lodem. Na ich oczach ukarał swoją kapryśna córkę, Choinę. Wysłał swoich podwładnych, aby rozmrozili wszystko w okolicy Nowego Jorku.

Podziękował im, a nawet ofiarował zefiry, które miały im zapewnić bezpieczeństwo przed potworami na czas podróży.

- Tylko proszę, nie pokazujecie ich córkom Afrodyty, bo nigdy nie wrócą. – powiedział, bo w istocie, zefiry okazały się być przystojnymi chłopakami.

Tanar czekała na nie przed wyjściem. Zdążyła już wysłać iryfonem wiadomość do Chejrona co się wydarzyło. Wystarczyło tylko wracać do domu.

- Będziemy bohaterkami w obozie – zaśmiała się Shurelia przerywając gorące flirty Aranderii.

- To prawda, aczkolwiek nie marze o niczym innym, jak o długiej drzemce – ziewnęła Tanar.

- Zasłużyłyśmy – przytaknęła z zadowoleniem jasnowłosa.

***

W obozie zostały powitane niczym bohaterki.

Cała czterdziestka obozowiczów wpadła na nie śmiejąc się w niebo głosy.

Shuriella prawie od razu wydostała się z tłumu i zatonęła w ramionach Jacoba, tyle można powiedzieć o jej odpoczynku.

Hayley udała się do swojego domku, by zrelacjonować rodzeństwu przygodę.

Tanar nie było dane udać się na upragnioną drzemkę, bo cała ta sprawa z Chione spowodowała opóźnienia w przygotowaniu fajerwerków na świąteczny pokaz.

Jedynie Aranderia nie zalazła sobie zajęcia. Snuła się bez celu po całym obozie.

Potem było już tylko lepiej. Cały obóz zasiadł wspólni, przy jednym stole do specjalnej świątecznej wieczerzy. Nawet stołówka została specjalnie przystrojona na tę uroczystość, z poddasza co kawałek zwisały jemioły, a ostrokrzewy zostały przypięte do białego obrusu.

- Puk, puk – rozległ się męski głos. – Zostawiliście miejsce dla zbłąkanego wędrowcy, prawda?

Wszystkie głowy zwrócił się w stronę przybyłego. Aranderii wydawało się, że powinna skądś go znać, przypominał jej… ojca? Chłopak tylko na chwile zatrzymał na niej wzrok, mrugnął i całą swoją uwagę przeniósł na Tanar, która już biegła w jego stronę z okrzykiem na ustach.

- Ariiiin! – krzyknęła, gdy wpadła mu w ramiona. - Nie wierzę, że tu jesteś! Nie powinieneś pomagać matce w hotelu?

- Tylko dlatego, że są święta. A w święta mówi się prawdę – szepnął i, nie tracąc czasu na wyjaśnienia, nachylił się i pocałował dziewczynę, szczelnie zamykając jej usta, a ona niepewnie oddała mu pocałunek.

Rozległy się gromkie brawa i wiwaty.

- Powiem tacie!- krzyknęła Aranderia, na co wszyscy zareagowali śmiechem.

wtorek, 23 grudnia 2014

Prophecy

Szybkie info - W ostatnim poście zjadło mi końcówkę i dopiero teraz to zauważyłam, także proszę doczytajcie bo już dopisałam :)
*********
Hayley czuła się nieswojo w otoczeniu tylu ludzi. Po tak drastycznych przejściach, wolałaby schować się pod kołdrę i nie wychodzić spod niej przez następny rok. Tymczasem musiała zadowolić się szybkim prysznicem i zamianą ubrań. Postanowiła trzymać się myśli, że w końcu wszystkie dziwne sytuacje w jej życiu zostaną wyjaśnione. Nigdy więcej nie będzie musiała zastanawiać się nad swoim zdrowiem psychicznym, kiedy ludzie zaczną zmieniać się w potwory i tylko ona będzie to widzieć.
  W pomieszczeniu znajdowało się około 10 osób. Wszyscy byli widocznie przygnębieni i niezadowoleni ze ścisku, który zapanował w niewielkim pokoju wypełnionym krzesłami i ławami.  Jakaś czarnowłosa dziewczyna z napisem "I'm Katie" na koszulce, pocieszała dwóch chłopaków, którzy byli do siebie tak podobni, że z pewnością byli braćmi. Niedaleko łysy, naburmuszony chłopak mruczał coś pod nosem. Pod ścianą rozmawiało kilka dziewczyn, co jakiś czas rzucając spojrzenia w stronę Hayley. Wszyscy byli czymś zajęci, przez co Hayley poczuła się jak intruz. Ona jedyna była niczego nieświadoma, a jedyne osoby, które mogły jej coś wyjaśnić zniknęły. Shurellia i Lorie obiecały, że wrócą, ale najwyraźniej niezbyt prędko.
 Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadł wściekły Percy. Zaraz za nim do pokoju weszły dwie dziewczyny, a chwile po nich, mężczyzna na wózku inwalidzkim i chłopak poruszający się o kulach z czapką na głowie. Wszyscy odwrócili się w ich stronę i zamilkli.
- Dziękuje, że wszyscy zgodziliście się spotkać w tych warunkach.  - Powiedziała blondynka i złapała Percy'ego za rękę. - Jak pewnie możecie się domyśleć, nastąpił kolejny atak. Porwana została Vanessa Pilferer. Jej uprowadzenie zostało poprzedzone atakiem Lami, więc stało się jasne, że poprzednie zaginięcia nie były przypadkiem.
- Ale przecież nie nastąpiła jeszcze żadna przepowiednia, więc skąd mamy mieć pewność, że to prawdziwe zagrożenie? - Z końca sali odezwała się Aria. Hayley nie zauważyła jej wcześniej.
Rozpoczęła się dyskusja, z której nastolatka nie rozumiała nic. Ciągle jedynie słyszała coś o Olimpie, obozie i walce. Wszystko wydawało się jej być bezsensu. Normalny człowiek słysząc to wszystko, wyszedłby, wsiadł w pierwszy pociąg i wrócił do Trenton. Ale Hayley wiedziała, że nie jest normalna, więc zamiast tego zagwizdała donośnie zwracając uwagę wszystkich zebranych.
- Przepraszam bardzo, że przerywam, ale wciąż nie rozumiem po co tutaj jestem. Czy mógłby mi to ktoś w końcu tak wyjaśnić?! - Dziewczyna stanęła na krześle i krzyknęła.
- Hayley? - Spytał z dziwieniem Percy. - To ty byłaś z Shurelią i Lorie?
- Tak i teraz to ja będę zadawać pytania. Kim wy do cholery jesteście, kto porwał Vanessę, o co chodzi z tą całą przepowiednią i co ja mam z tym wspólnego?
- Chodź ze mną dziecko. - Odezwał się mężczyzna na wózku.
Hayley skinęła głową i wyszła za nim. Po drodze czuła na sobie spojrzenia nastolatków, ale miała to gdzieś. Wyprostowała się i dumnie przemierzyła pokój, całkowicie ignorując szepty.
Po wyjściu zamknęła drzwi i ruszyła za wózkiem. W końcu dotarli na dziedziniec, który pierwszy raz od przybycia dziewczyny był całkowicie pusty. Zatrzymali się dopiero przy niewielkiej fontannie. Hayley usiadła na jej krawędzi i z wyczekiwaniem spojrzała na mężczyznę w średnim wieku. Miał on przerzedzone włosy i brodę oraz tweedową marynarkę oblaną kawą.
- Jestem Chejron. - Mężczyzna przedstawił się i wyciągnął do niej rękę.
- Hayley. - Odparła dziewczyna.
- A więc, Hayley. Czy miewałaś w życiu dziwne sytuacje, jak...boja wiem... ataki dziwnych stworzeń, a raczej potworów? Albo po prostu masz dysleksję i ADHD?
- Tak. - Odpowiedziała  bez zastanowienia.
- Widzisz, nie jesteś jedyna. Takich jak ty są dziesiątki, a część z nich przed chwilą poznałaś.  Jesteście herosami, dziećmi bogów. -Chejron powiedział to w ten sam sposób jakby mówił, że pije wodę. - Greccy bogowie od setek lat schodzą na ziemię i spotykają się ze śmiertelnikami. Z takich związków rodzą się dzieci półkrwi. Przykładem może być Herakles, Achilles, albo po prostu ty. Twój umysł jest nastawiony na starożytną Grekę, a ADHD to odruchy bitewne.
- Czekaj. - Odezwała się Hayley. - To niemożliwe. Znam oboje swoich rodziców, więc to nierealne żeby spłodził mnie jakiś bóg.
- Jesteś pewna, że są to twoi prawdziwi rodzice?
Hayley musiała dłużej zastanowić się nad tym pytaniem. Między nią a mamą widać było podobieństwo, minimalne, ale jednak. Natomiast ojca nigdy nie poznała. Mama zawsze unikała rozmów na jego temat i pochowała wszystkie zdjęcia. Fakt, że jej ojciec był bogiem, wyjaśniłby dziwne zachowanie matki oraz te wszystkie spotkania z potworami. Hayley nie drążąc  dalej pokręciła głową i dała dalej mówić Chejronowi.

sobota, 13 grudnia 2014

Mooni

 Hayley nie zdążyła nawet pomyśleć o tym co zaszło między nastolatkami a potworem. Musiała znowu bronić swojego życia, tym razem jednak zagrożeniem byli ludzie. Czy była wstanie skrzywdzić tyle osób?
   Nie miała czasu, żeby rozważyć tę kwestie. Mężczyźni stojący przed nią zaatakowali. Shurellia chcąc bronić siebie i koleżanek zamachnęła się swoim mieczem, jednak ten niezrobil napastnikom żadnej krzywdy. Przeleciał przez nich jak przez powietrze.
-Cholera, to są ludzie! -Wrzasnela Lorie.
Sięgnęła ręką do torebki i wydobyla z niego grzebień. Zsunela jego górna część odsłaniając cienkie ostrze z różowym uchwytem. Hayley nie  sądziła, żeby Lorie była w stanie  zaatakować, ale zawsze mogła udawać, że jest inaczej.
Ona sama widziac, że mężczyźni czekaj na coś, ruszyła na nich. Kiedyś na histori usłyszała stwierdzenie, że najlepszą obrona jest atak i teraz postanowiła to wykorzystać.
Prawy sierpowy Hayley trafi jednego z mężczyzn i powalił na ziemię. Niespodziewana się takiego efektu, ale adrenalina zrobiła swoje. Rozwscieczony towarzysz mężczyzny ruszył na Hayley, a ta chwyciła go za kark i podciela nogę.
Shurelia widać, że kolejni  ludzie atakuja  walcząca Hyaley przyłączyła się do niej i z impentem kopnela jednego z nich. Lorie nie była na tyle odważna,  jednak starała się pomóc jak mogła. Hayley zauważyła, że gdzieś w tłumie postaci zgubiła Vanesse.
Zaczęła nerwowo rozglądać się wokół jednocześnie pilnując, aby nikt nie powalił jej na ziemię. Zaliczyła juz dużo uderzeń, ale nie.zamierzała w najbliższym czasie przytulać się do ziemi.
- Gdzie jest Van?! - krzyknęła do Lorie i Shurelii.
Dziewczyny spojrzały na nią jedynie przerażonym wzrokiem. To tyle jeśli chodzi o informacje. Hayley nerwowo przegryzla warge i kopnela zbliżającego się napastnik z pół obrotu.
O dziwo, mężczyzn zrobiło się jakby mniej. Tylum przejdzil się i teraz to nastolatki wygrywaly starcie. Hayley zrozumiała ze coś jest nie tak. To byłoby  zbyt proste.
I wtedy zobaczyła. Kolejni ludzie wycofywali się z uliczki. Nie robili tego w popłochu, wręcz przeciwnie, jakby było to zaplanowane.
Hayley ruszyła biegiem licząc, że koleżanki pójdą w jej ślady. Gdyby krzyknęła, że muszą iść za nimi, straciłaby element zaskoczenia.
Nie zwalniając tempa skręciła w prawo i wybiegła z alejki. Pierwszy mężczyzna od razu ją zauważył i ostrzegł kolegów, którzy w pośpiechu ruszyli przed siebie. Jeden z nich trzymał przewieszoną przez ramię Van. Dziewczyna była nieprzytomna i związana. Widząc stan przyjaciółki Hayley popadła w  furię. Poczuła nagle niewiarygodny przypływ energii i siły. Mężczyzna nie miał szansy się obronić, padł po pierwszym uderzeniu. 
Nie zwracając uwagi na krwawiacego mężczyznę ruszyła dalej.  Musiała za wszelką cenę dogonić porywaczy. 
Hayley wyłączył myślenie i pozwoliła,  aby władze nad jej ciałem przyjął instynkt. To on mówił kiedy ma skręcić w prawo lub w lewo i kazał przebiegać ulice. Obolale nogi dziewczyny dawały się we znaki, a niewygodne spodnie utrudnienialy poruszanie. 
Hayley będac juz kilka metrów od Van poślizgnela się na czymś i upadła na ziemię. Dziwna czarna maź obkleiła jej buta i nie chciała puścić. Zdesperowana ściągnęła swojego ulubionego glana i ruszyła dalej w skarpetce. Skręcila za rogiem w alejke,  w której mężczyźni zginęli jej z oczu. 
 Z przerażeniem odkryła,  że to ślepa uliczka. Zdezorientowany rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie zobaczyła. Jedynie jakiś przedmiot odbijal promienie słońca i błysnal jej w oczy. 
Hayley podeszła bliżej i wzięła przedmiot do ręki. 
Sztylet był nie duży i ostry. Wykonany z błyszczącej stali,  miał czarna rękojeść,  a zaraz pod nasady,  wyrzeźbione obrazek - łaskę,  która oplataly dwa węże. Hayley skądś kojarzyła ten symbol,  ale nie mogła sobie przypomnieć jego nazwy. Przed oczami miała jedynie zabijają Lamie Van. I wtedy zrozumiała.  Sztylet należał do Vanessy. 

piątek, 28 listopada 2014

Λάμια

 Słońce powoli wznosiło się nad miastem oblewając ulice Nowego Yorku pomarańczowo - złocistymi promieniami, kiedy  Hayley chwiejnie wychodziła z klubu podtrzymując Van przed upadkiem. Nie sądziła, że kiedy jej przyjaciółka mówiąc, że zamierza się napić czegoś mocniejszego, upije się do tego stopnia, że nie będzie  wstanie samodzielnie iść.
- No ładnie, Van. - Pokręciła z politowaniem Shurellia.
Mimo, że żadna z dziewczyn nie wyszła z klubu bez napicia się co najmniej jednego drinka, to niezaprzeczalnie w najgorszym stanie była właśnie Vanessa. Dziewczyna  chciała odpowiedzieć na zaczepkę Shurelli, jednak jedyne co była mogła zrobić to spiorunować ją wzrokiem. Shurellia parsknęła śmiechem i pomogła Hayley wlec koleżankę w stronę internatu.
  Za namową Lorie nastolatki skręciły w wąską i brudną alejkę mieszczącą się za chińską restauracją. Chciały jak najszybciej dojść do stacji metra w Clifton i dotrzeć do szkoły przed codziennym obchodem nauczycieli. Smród uliczki przyprawił Hayley o odruch wymiotny. Betonowy chodnik pokrywały tony śmieci, a kamienne ściany otaczające przejście, gdzieniegdzie pokrywała pleśń. Początkowo słychać było odgłosy aut, jednak po przejściu kilku metrów, słychać już było jedynie stukanie obcasów Lorie.
   Uliczka zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a Van stawała się niedoniesienia. Zmęczona po nie przespanej nocy Hayley puściła Van, a ta osunęła  się pod ścianę. Hayley ciężko westchnęła i powoli rozprostowała ręce.
- Nie możemy jej w takim stanie zanieść do szkoły. - Stwierdziła.
- A co mamy zrobić? - Spytała Lorie ściągając obcasy.  - Przecież  nie zostawimy jej  w jakiejś....
-Ciii.
Dziewczyny obróciły się w stronę Shurelli, która przyłożyła palec do ust i wskazała ręką na dwa kontenery. Zza śmietnika wystawała różowa apaszka, a nieopodal leżał mały bucik. Hayley postanowiła podjeść bliżej. W tym samym momencie dziewczyny usłyszały głośny brzęk i śmietniki odsunęły się od ściany. Zza nich wyszła piękna kobieta. Czarne włosy okalały jej śliczną twarz. Oczy miała duże i niebieskie, a nos mały i prosty. Makijaż wyglądał jakby dopiero co nałożyła go najlepsza w mieście kosmetyczka. Miała na sobie jedwabną, zieloną suknie do kostek. Kobieta schyliła się z gracją i podniosła apaszkę. Wyprostowała się i patrząc wprost na nastolatki wytarła usta. Usta, na których była świeża krew.
Hayley automatycznie przybrała postawę bojowa, jednak Shurelia była szybsza. Jakby za sprawą magi w ręku dziewczyny pojawił się miecz. Shurelia ruszyła w stronę kobiety i z impetem uderzyła w nią. Jednak to nie wystarczyło, bowiem kobieta nie wyglądała już tak pięknie. Jej nogi zmieniły się w oślizgły gadzi ogon, a twarz skamieniała.
- Lamia. - Wyszeptała Vanessa jakby obudzona z transu.
Szybko stanęła na nogach i wyjęła sztylet z lewego trampka. Kiwnęła znacząco głową w stronę Lorie i pociągnęła Hayley za rękę w stronę wyjścia z alejki. Dziewczyna mogła dać się poprowadzić Vanessie, albo zaryzykować i spróbować pomoc koleżankom.
  Szybkie spojrzenie w stronę walczących dziewczyn, wystarczyło aby Hayley  nabrała pewności co do swojej decyzji. Shurelia walczyła jak mogła jednak nigdzie nie było widać już jej miecza. Lorie zaplatana w wężowy ogon, nie miała szans na wydostanie się z uścisku Lami.
- Przepraszam, Van. - Wyszeptała i wyrwała swoją rękę.
Ruszyła biegiem, po drodze łapiąc przykrywkę od śmietnika. Żadna to broń, ale lepsza nic nic. Van widząc, że nic już nie wskóra, ruszyła razem z nią.
- Ej ty! - krzyknęła Hayley, a pozbawiona emocji, kamienna twarz obróciła się w jej stronę.
- Gdzie są twoje dzieci, Lamio? Je też zjadłaś? - Spytała Vanessa, która w przeciwieństwie do Hayley wiedziała kim jest kobieta.
- Oj, Van. Nie słyszałaś przecież je zabito. - Do rozmowy przyłączyła się Shurelia.
- No tak! Przecież to Hera je zabiła. Uważała, że twoja obrzydliwa krew nie powinna mieszać się z boska krwią Zeusa. - Dodała Van, lekko naciągając prawdę.
Lamia nie wytrzymała. ruszyła w stronę Van puszczają Lorie, która spadła i przeturlała się po ziemi. Zaatakowana Vanessa zrobiła unik i w tym samym momencie Hayley zdzieliła potwora w głowę blaszaną przykrywą. Lamie zamroczyło i upadła na ziemię. Vanessa stanęła okrakiem nad była kochana Zeusa z zamiarem wybicia jej sztyletu w serce.
- Oni idą po... - Warknęła kobieta, ale Vanessa nie dała dokończyć jej zdania. Wbiła w nią sztylet.
-  Dobrze, że to już koniec. Wszystko w porządku, Hayley?  - Spytała Shurelia. - My ci to Wszystko wyjaśnimy, naprawdę.
Dziewczyna odwróciła się w stronę Hayley nie słysząc jej odpowiedzi, jednak widząc to co zobaczyła Hayley nie była wstanie się odezwać. Około dziesięciu osób, w czarnych szatach z nałożonymi na głowę kapturami patrzyli na nich spode łba. Ich twarze kryły się w cieniu. Hayley obrazu przypomniała sobie artykuł, który czytała dzień wyjazdem. Ta sama grupa porwała Thalię Grece.
*****
I akcja się rozkręca :D Mam nadzieję, że spodobało wam się, bo ja osobiście jestem zadowolona z tego rozdziału ;)

niedziela, 23 listopada 2014

Friday, Part 2

Hayley podniosła się z łóżka słysząc ciche pukanie do drzwi. Mimo, że był piątek to cisza nocna wciąż obowiązywała. Otworzyła drzwi i ujrzała trzy dziewczyny ubrane typowo jak na imprezę.
Vanessa miała czarne trampki do kolan i małą czarną przepasaną cienkim białym paskiem. Druga dziewczyna o karmelowych włosach, której imię było nieznane dla Hayley, ubrała się w czarne leginsy i luźną biało-czarną tunikę, która idealnie komponowała się z jej czarnymi szpilkami. Ku zdziwieniu Hayley trzecią dziewczyną była Shurellia. Jej śnieżnobiałe włosy opadały na luźną błękitną koszulę. Dziewczyna miała na sobie obcisłe jeansy i czarne botki.
- Wejdźcie? - Powiedziała niepewnie Hayley i wpuściła dziewczyny no środka. - Tylko nie obudźcie Arii.
- To jest Lorie i Shurelia. - Vanessa przedstawiła swoje koleżanki. - Idą z nami do klubu.
- Cześć. Czemu nie jesteś gotowa? - Spytała Lorie.
Trzy dziewczyny skierowały swój wzrok na Hayley. Nastolatka była już ubrana w piżamę składającą się z  bluzki z batmanem i czarnych bokserek. Dziewczyna już wcześniej zmyła makijaż i związała swoje czarne włosy w warkocza.
- Nie idę. - Powiedziała twardo Hayley. - Nie nadaję się na imprezy.
-Każdy nadaje się na imprezy. - Odpowiedziała równie twardo Van.
- Nie mam się w co ubrać.
- Wiedziałam, że tak będzie. Lorie podaj mi moją torbę.
 Vanessa zaczęła grzebać w torbie, która z pewnością nie nadawała się do klubu. Była wielka i cała wypchana ubraniami. Zaczęła wyciągać po kolei ciuchy jednocześnie konsultując się z Lorie. Hayley stała przerażona widząc jak obie dziewczyny podejmują decyzje w co dziś się ubierze. Jedynie Shurelia nie pasowała to tego obrazka. Dziewczyna opierała się o ścianę wyraźnie próbując  nie patrzeć się  w stronę Arii. W pewnym momencie złapała się za skronie, jakby przeżywała wyraźny ból głowy i wyszła z pokoju.
-Co się jej stało? - Spytała się Hayley patrząc na zamknięte drzwi.
- Nic. - Odpowiedziała gwałtownie Van. - Przebież się w to.
************
Hayley opierała się o bar obserwując jak jej towarzyszki śpiewają "The other side". Musiała przyznać, że mimo iż piosenka jest utworem  mężczyzny to w wykonaniu trójki dziewczyn brzmiała równie dobrze. Koleżanki prosiły, aby Hayley zaśpiewała razem z nimi, ale tym razem nie uległa. Świat dzieli się na trzy rodzaje ludzi. Są tacy którzy potrafią śpiewać, tacy których śpiew jest do zniesiona i tacy, których śpiew przepędza wszystkie koty z dzielnicy. Hayley z pewnością należała do tej ostatniej grupy.
   Hayley odwróciła się czując na sobie czyjeś spojrzenie. W ciągu godziny, która spędziła w klubie zdołała przyzwyczaić się do ukradkowych spojrzeń facetów. Nie rozumiała czemu tak bardzo przykuwała ich uwagę. W pomieszczeniu było mnóstwo ładnych dziewczyn, w bardziej seksownych ciuchach. W przeciwieństwie do nich, Hayley ubrana była  w luźną czerwoną bluzkę , czarne skórzane spodnie i sznurowane buty do kolan. Prezentowała się w tym bardzo dobrze, przez co nieświadomie przykuwała uwagę mężczyzn. Jedynak żaden nie patrzył się na nią w ten sposób jak on. Stojący pod ścianą chłopak wyglądał na około osiemnaście lat. Miał jasne włosy i zarozumiały uśmiech. Jego twarz wydawała się być zbyt piękna, aby mogła być prawdziwa. Był po prostu niezaprzeczalnie najprzystojniejszym chłopakiem jakiego Hayley widziała w życiu. Chłopak widząc, że Hayley patrzy się na niego, zaczął iść w jej kierunku. Z natury spokojna Hayley przełknęła ciężko ślinę nie wiedząc jak zareagować kiedy ten do niej podejdzie. Każda dziewczyna na jej miejscu zwariowałaby ze szczęścia, jednak ona nie mogła sobie na to pozwolić. W końcu miała Nathaniela i obiecała sobie, że go nie straci.
- Cześć. - Klarowny głos rozległ się za plecami dziewczyny przyprawiając ją o szybsze bicie serca.- Co taka ładna dziewczyna jak ty robi tutaj sama?
Hayley widząc, że blondyn niebezpiecznie zbliża się do niej, wyciągnęła rękę i delikatne go od siebie odsunęła.
- Nie jestem tutaj sama. - Odparła sucho.
-Ach tak? W takim razie kto ci towarzyszy?
- One. - Hayley wskazała palcem na Van, Lorie i Shurelie, które wciąż królowały na scenie.
- Jesteś tutaj z nimi? - Spytał ponownie chłopak jakby nie wierzył w to co słyszy.
- Przeszkadza ci to?
- Może trochę. - Odparł a jego głos wrócił do poprzedniej barwy. - Jak ci na imię?
- Hayley. A ty?
-Cóż, Hayley, w takim razie nie przeszkadzam tobie i twoim koleżankom, ale wiedz, że się jeszcze spotkamy.
 Chłopak niespodziewanie odwrócił się i zniknął w tłumie pozostawiając Hayley z odczuciem, że to naprawdę nie było ich ostatnie spotkanie.
********

czwartek, 20 listopada 2014

Friday Part 1

Dzwonek rozbrzmiewający w całej szkole był jak muzyka dla uszu Hayley. Zadowolona dziewczyna wrzuciła zeszyt do szkolnego plecaka  i wstała z ławki. Był piątek, a to oznaczało że wytrzymała w New Way High School tydzień. Widziała, że nie powinna się z tego cieszyć. W końcu chciała jak najszybciej wrócić do domu, ale mimowolnie czuła satysfakcję, że nie wyrzucono jej ze szkoły.
- Nareszcie! - krzyknęła siedząca za Hayley nastolatka.
Vanessa powoli podniosła się z ławki. Ponieważ nic nie robiła na lekcji, nie musiała się pakować.
- Podczas, gdy Parker przeżywał orgazm opowiadając o chorobach układu hormonalnego, ja wykorzystałam ten czas bardziej produktywnie myśląc co będziemy robić dziś wieczorem. - Van kierowała się już do wyjścia, a wraz z nią Hayley.
- Co masz na myśli mówiąc "będziemy"?- Spytała nieufnie szesnastolatka.
Hayley poznała Vanesse podczas lekcji biologi. Od tamtej pory spędziły ze sobą sporo czasu. Van była typem osoby, której nie da się nie lubić. Była  była wesoła, bezpośrednia i ani trochę nie przyjmowała się opinią innych. Nie żeby musiała. Dziewczyna miała sięgające ramion włosy koloru cappuccino, prosty nos, różowe usta i  duże szare oczy. Do tego dochodziła jeszcze talia osy i  cholernie długie nogi. Vanessa była po prostu piękna, mimo że nie zdawała sobie sprawy ze swojej urody.
- Nie udawaj głupiej, Hayley. Dobrze wiesz co to oznacza, aczkolwiek skoro tak bardzo prosisz wyjaśnię ci szczegóły mojego planu. Ty, ja i kilka moich koleżanek idziemy wieczorem na karaoke.
- Nie ma mowy. - odpowiedziała stanowczo Hayley - Ja nie śpiewam
- Nikt ci nie każe tego robić. Ja mogę śpiewać za nas obie.  Vanessa uśmiechnęła się do koleżanki i pchnęła drzwi prowadzące do swojego pokoju , do którego zdarzyły już dojść podczas rozmowy.
- Widzimy się wieczorem, Hayley. - Powiedziała i zniknęła za drzwiami.
Hayley przewróciła oczami i weszła do pokoju obok, wciąż rozważając czy pójść wieczorem do klubu.
*****
Przepraszam za wszelkie literówki itp. Pisze z telefonu, także mogłam coś źle nacisnąć (magia telefonów dotykowych i ich słowniczków) ;/
Chciałbym również przeprosić za to, że rozdział jest krótki, postaram nadrobić to następnym ;)
 

niedziela, 16 listopada 2014

Rommate

Hayley pociągnęła za klamkę i drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Dziewczyna nie była pewna co zobaczy po drugiej stronie. Na zdjęciach pokoje internatu wyglądały na proste i zadbane, a jak w rzeczywistości wyglądał pokój 14 było jedną wielką tajemnicą. Do teraz.
  Dębowe panele podłogowe komponowały się dość ładnie ze szmaragdową farbą pokrywającą ściany. Ktoś w szkole wyraźnie lubił ten kolor, bo nie była to pierwsza rzecz tego koloru jaką spotkała Hayley w internacie. Obok drzwi  znajdowało się narożne, podwójne biurko w kolorze białym. Na przeciwko niego stała duża szafa w podobnym odcieniu.  Pionowe okno z zasłoniętą roletą znajdowało się równoległe do drzwi.Pod oknem stała mini lodówka, a  po jej  obu stronach szafki nocne oraz łóżka przy ścianie. Na jednym z legowisk leżała dziewczyna. Hayley wiedziała, że niejaka Aria będzie jej współlokatorką.  Dziewczyna miała delikatne  rysy twarzy i prosty nos.  Czarne oczy wpatrywały się w kartkę, którą trzymała na kolanach. Czerwone włosy związała w nijakiego koka, a ubrana była w pomarańczowy podkoszulek z napisem "Obóz półkrwi" oraz jeansy. Słysząc, że drzwi otwarły się uniosła swój wzrok na Hayley.
- Cześć. - Powiedziały w tym samym czasie i zaśmiały się.
- Jestem Hayley. - Nastolatka podała dziewczynie rękę. - Ty pewnie jesteś Aria?
- Miło mi cię poznać. - Odpowiedziała dziewczyna. - Przepraszam, ale uczę się także ten... Rozpakuj się i potem pogadamy, okej?
- Okej.  - Odparła Hayley.
 Poczuła się spławiona przez koleżankę, ale nie przeszkadzało to jej. Nie przyszła tu zdobywać przyjaciół, nie wróci tu za rok, może nawet wyrzucą ją za mniej niż dwa miesiące. Usiadła na łóżku stojącym po prawej i sięgnęła torbę. Chciała wyjąć telefon, aby dać znać Maxowi i Opal, swojej najlepszej przyjaciółce, że już dotarła. Jednak szybko odłożyła torbę przypominając sobie, że w tej szkole sprzęty elektroniczne typu telefony, komputery i mp3 były zabronione. Załamana tym faktem powlokła się do szafy i rozpakowała swoje rzeczy. Nie zajęło jej to długo. Kilka koszulek, spodni, bluz, dwie kurtki i trzy pary butów. To wszystko co wzięła nie licząc bielizny i innych niezbędnych rzeczy. Na szafce nocnej postawiła ramkę ze zdjęciem, na którym ona i Nathaniel całują się, oraz budzik w kształcie biedronki. Do szafki schowała kilka książek i innych drobiazgów, które wzięła aby poczuć się jak u siebie. Wszystko zajęło jej nie więcej niż piętnaście minut, bynajmniej tak twierdziła biedronka. Hayley widząc, że Aria wciąż pochłania zawartość widocznie starej i pogniecionej kartki opadła na łóżko, które zaskrzypiało pod jej ciężarem. Ułożyła wygodniej poduszkę i zapadła w sen.
********
Hayley otaczała ciemność i nie mam tu namyśli takiej ciemności do której oko z czasem się przyzwyczaja i zaczyna widzieć kontury przedmiotów. Mam namyśli całkowitą ciemność, w której nie da się zobaczyć niczego. Mimo to nie bała się, jedynie zżerała ja ciekawość co dalej. Nienawidziła świadomych snów, zazwyczaj były straszne i zwiastowały, ze w jej życiu pójdzie coś nie tak. Najgorsze było to, że najczęściej spełniały się.
- Ares! - Potężny głos odezwał się z ciemności, a Hayley przeszły dreszcze.
- Tak, Zeusie? - Odezwał się drugi głos. Ten był jednak inny i dziwnie znajomy.
- Czy ja dobrze słyszałem, że pozwoliłeś aby ta dziewczyna przeniosła się do Nowego Yorku?!
- Tu będzie bardziej bezpieczna. - Odparł spokojnie drugi głos.
- Ona tak, a co z nami? Nie słyszałeś przepowiedni?! Ona.....
********
Drzwi otworzyły się z hukiem i wyrwały Hayley ze snu. Do pokoju weszła dziewczyna o nienaturalnie białych włosach i fiołkowych oczach. Wyglądała trochę jak postać z bajki animowanej.
- Obudziłam cię? Bardzo przepraszam. - Jej głos drżał i wydawał się sztuczny.
- Nie szkodzi. - Odparła Hayley i podniosła się z łóżka.
- Jestem Shurelia. - Przedstawiła sie dziewczyna, a jej głos stał się bardziej naturalny.
- A ja Hayley.
- Tak właśnie myślałam. Nowi uczniowie rzadko pojawiają się pod koniec semestru.
- Czego tu szukasz O'Lautner? - Do rozmowy wtrąciła się Aria.
- Przyszłam przywitać się z Hayley, ale skoro tak bardzo przeszkadza ci moja obecność to nie ma sprawy wyjdę. - Powiedziała Shurelia i zacisnęła dłonie w pięści.
- Żegnaj. - Aria uśmiechnęła się sztucznie i wróciła do swojej kartki.
- Nie będę się narzucać, aczkolwiek gdybyś jeszcze kiedyś miała problemy ze snem to mieszkam pod trójką.
Shurelia zarzuciła swoje długie włosy za ramię i wyszła z uśmiechem na twarzy.
- Co? Czekaj, skąd ty to wiesz?!
Hayley wybiegła na korytarz, ale Shurelia zniknęła już za rogiem całkowicie ignorując jej nawoływania.
******
Rozdział może nie jest jakiś wybitny jak z resztą cały ten blog, ale mam nadzieje, że się podoba :)
Jeśli to czytasz to zostaw komentarz, abym wiedziała, że kogokolwiek interesują moje wypociny, przyjmę każdą krytykę :)

sobota, 8 listopada 2014

Boarding school

New Way School jest szkołą z internatem mieszczącą się nie daleko Bowling Green, parku w którym często można spotkać uczniów  właśnie tej szkoły z internatem.
Hayley nie mogła napatrzeć się na budynek, w którym od teraz miała się uczyć i mieszkać. Cała budowla była ogromna i w stylu klasycznym. Od ulicy przypominał Hotel De Marginy, o którym Hayley kiedyś czytała. Fasada budynku była prosta w kolorze chamois. Drzwi wejściowe mieściły się idealnie na środku zewnętrznej ściany budynku, były duże i wykonane z ciemnego drewna z zaokrągloną górą. Okna były również pokaźnej wielkości jak przystało na epokę klasycyzmu francuskiego, a całość zdobił tympanon w stylu greckim mieszczący się piętro nad drzwiami. Ze zdjęć, które obejrzała w internacie wiedziała, że szkoła ma kształt kwadratu z wyciętym w środku czworokątem - dziedzińcem. Budynek w niczym nie przypominał domku jednorodzinnego, w którym mieszkała dotychczas.
  Grece zaparkowała przy chodniku zaraz obok wejścia do szkoły.  Zaciągnęła ręczny hamulec i odwróciła się do nastolatków siedzących na tylnych siedzeniu, jednocześnie odpięła pas bezpieczeństwa. Hayley podobnie jak matka szybkim ruchem uwolniła się spod pasów, w których nigdy nie lubiła jeździć.
- No to jesteśmy na miejscu. - Westchnęła matka dziewczyny. - Nath pomóż Hayley wypakować jej rzeczy, a ja pójdę załatwić wszystkie formalności.
 Grece w jednej chwili wysiadała z auta, a w drugiej już znikała za drzwiami. Hayley nie zostało nic jak delikatnie pociągnąć Natha za rękę, dając znak, że oni też muszą się zbierać, i wyszła z auta. Podczas ponad godzinnej podróży ona i Nathaniel nie odzywali się do siebie zbyt wiele. Napiętą atmosferę rozluźniała jedynie bezsensowna paplanina Grece. Jednak dzieląca ich bariera słów nie przeszkodziła w trzymaniu się za rękę. Dla Hayley był to maleńki symbol, że wszystko może się jeszcze ułożyć.
- Więc... To byłoby na tyle? - Spytała Hayley patrząc na pusty bagażnik z rękoma utkwionymi w kieszeniach jeansów.
- Hayley, wiesz, że to wcale nie musi się tak kończyć? - Zaczął Nathaniel wiedząc, że to ostatnia chwila na wyjaśnienia. - To tylko kilka miesięcy, naprawdę sądzisz, że zmieni to coś między nami? Jesteśmy ze sobą od 3 lat i nie pozwolę, żeby zniszczyła to odległość, jasne? Kocham cię, Hayley.
- Ja też cię kocham, Nath. Ale czasem miłość nie wystarcza. - Odpowiedziała drżącym głosem dziewczyna.
- Nie skreślaj nas.
 Nathaniel ujął w dłonie twarz Hayley i mocno pocałował. Ich pocałunek był pełen rozpaczy, namiętnie próbowali uchwycić ostatnie chwile spędzone razem. Hayley przeczuwała, że jeszcze długo się nie zobaczą, ale postanowiła nie niszczyć nadziei swojego chłopaka. Postanowiła, że nie skreśli go. Postanowiła,  że spróbują. Oderwała swoje usta od jego, aby wyjawić mu swoje postanowienie, lecz nie było jej to dane.
- Cześć. - Powiedział chłopak stojący na schodach i opierający się o balustradę. - Sorry, że przeszkadzam, to co robicie jest naprawdę słodkie tyle, że ja nie mam czasu ani ochoty, patrzeć jak się nawzajem połykacie. Jestem Percy i mam oprowadzić cię po tej jakże uroczej szkole.
Chłopak miał może z siedemnaście lat. Miał czarne potargane włosy, oczy koloru morza, był dość dość wysoki i prezentował się naprawdę dobrze w czarnym T-shircie, który podkreślał jego umięśnioną sylwetkę. Z zaciekawieniem wpatrywał się jak Nath gwałtownie łapie Hayley w tali.
- Spokojnie,  kolego. Zabiorę ci dziewczynę tylko na zwiedzanie i zwrócę z powrotem nim się obejrzysz.  - Percy zszedł ze schodów i stanął naprzeciwko pary.
Nathaniel wydawał się niezadowolony z oświadczenia chłopaka i twardo trzymał Hayley w tali. Dziewczynę zirytowało zachowanie chłopaka i powoli odsunęła się od Natha.
-Serio. Spokojnie, stary. Ja i tak wolę blondynki - Percy spojrzał się na Nathaniela tak poważnie, że zupełnie nie pasowało to do jego twarzy. - To jak idziemy?
Hayley wiedząc, że zwraca się do niej skinęła głową i ruszyła za chłopakiem, kiedy ten zaczął oddalać się w stronę wejścia. Przed tym jak drzwi zamknęły się za nią zdążyła jeszcze tylko pomachać do chłopaka.
  Zwiedzanie minęło dość szybko, szkoła z pozoru ogromna, okazała się niewielka i zbudowana w bardzo prosty sposób. Głównymi drzwiami wchodziło się na spory korytarz wyłożony kiedyś białym linoleum, teraz odcień przypomniał bardziej szary. Miał on kształt litery L. Percy wyjaśnił, że ciąg korytarzu po prawej prowadzi do sypialni dziewcząt, po lewej zaś chłopców. Na przeciwko wejścia znajdowały się schody, podobnie jak przejścia prowadzące do dormitoriów, ustawione były po obu stronach, po środku znajdowały się drzwi przez które można było dostać się na dziedziniec oraz gabinet dyrektora. Na piętrze znajdowały się głównie sale językowe.
 Po przejściu przez dziedziniec można było dostać się do sektora nauk ścisłych, klas muzyczno-artystycznych oraz hali sportowej. Hayley została oprowadzona również po stołówce i poszczególnych salach. W części znajdującej się po lewej stronie dziedzińca mieszkali nauczyciele, skrzydło łączyło się bezpośrednio z sypialniami chłopców. Percy wyjaśnił, że w zimie zazwyczaj używa się tego typu przejść ze względu na chłód, natomiast kiedy jest ciepło lepiej jest sobie skrócić drogę przez dziedziniec. Zwiedzanie zakończyli ponownie w holu, gdzie Hayley mogła pożegnać się z matką. Przez  okno zobaczyła, że jej bagaże zniknęły podobnie jak Nath, którego nigdzie nie było widać.
- Witaj, Hayley. Dziękuję, Percy, za oprowadzenie naszej nowej uczennicy, mam nadzieje, że pokazałeś jej wszystko. - Powiedział mężczyzna stojący po prawej stronie jej matki. - Jestem dyrektor Zivier i jestem zaszczycony tym, że wybrałaś naszą szkolę, Hayley. Rozmawiałem już z twoją mamą o twoich dotychczasowych problemach w nauce, postaramy się to jak najszybciej temu zaradzić.
- Dziękuje, panie Zivier. Czy mogę już udać się do swojego pokoju? Jestem zmęczona. - Powiedziała gwałtownie dziewczyna.
 Podczas godziny spędzonej z Percym Hayley starała się nie myśleć zanadto o sytuacji w jakiej została postawiona. Stwierdziła, że będzie się zachowywać jak dziewczyna zafascynowana nowym otoczeniem, a nie jak skazaniec odbywający swój wyrok. Nastawnie Percy'ego bardzo jej w tym pomogło, chłopak żartował, opowiadał o swoich znajomych i dziewczynie z taką lekkością jakby znał Hayley od lat. Jednak czar Percy'ego prysł w momencie kiedy Hayley musiała pożegnać się ze swoją mamą.
- Trzymaj się, córeczko. Pisz do mnie, dobrze? - Powiedziała Grece a z jej oczu zaczęły spływać łzy.
Hayley skrzywiła się na ich widok, ale nie pokonała dystansu dzielącego ją od rodzicielki. Nie przytuliła jej, nie pożegnała tak jak powinna, po prostu dała jej odejść.

wtorek, 4 listopada 2014

Go

Kiedy Hayley miała pięć lat jej mama dostała awans, który był  jednoznaczny z przeprowadzką do Trenton.  Dziewczyna do tej pory pamięta jak stała na podjeździe. Z misiem w ręku żegnała swoich przyjaciół z tamtych lat. Płakała, mówiła, że będzie tęsknić, ale prawda jest taka, że z czasem ich twarze zamazały się, imiona uciekły ze wspomnieć, a ból po stracie minął. Pięciolatki zbyt często zmieniają znajomych, w ten czy inny sposób. Jednak wraz z wiekiem przyjaciele są coraz bardziej stałym elementem życia i przestają się zmieniać z tak wielką częstotliwością. Często w wieku szesnastu lat zmiana środowiska stanowi duży problem, nastolatki mają problem z adaptacją w sytuacji, gdyby wszystko zmienia się zbyt drastycznie.
  Hayley nie jest wyjątkiem. Mimo dużej ilości szkół jest przyzwyczajona do swoich przyjaciół i nigdy nie przypuszczała, że tak szybko zostanie zmuszona do rozłąki z nimi. Teraz wiedząc, że zaraz odjedzie poczuła się znowu jak pięciolatka. Zagubiona, niepotrafiąca zrozumieć nowej sytuacji. Ręce trzęsły się jej kiedy pakowała ostatnią walizkę do auta. Bagażnik czarnego audi zamknął się z hukiem. Jeszcze tylko wsiąść, poczekać aż mama odpali silnik i nie będzie już odwrotu. Hayley postanowiła się nie żegnać. Napisze do wszystkich kiedy będzie już w Nowym Yorku. Powtarzała sobie, że jest silna, że da radę i nie zadzwoni do Jules, Deana, a co najważniejsze Natha.
- Jesteś gotowa? - Spytała Grece.
Mama Hayley schodziła po schodkach z wrodzonym wdziękiem. Ubrana była w czarne leginsy i białą koszulę, w ręce trzymała modną czarną torebkę.
- Oczywiście. - Głos Hayley przepełniony był goryczą pomieszaną z nutką ironii.
- Nathaniela, jeszcze nie ma?
- On nie przyjdzie. - Odpowiedziała sucho nastolatka.
- Nie bądź głupia, kochanie. Na pewno przyjdzie, przecież dzwonił dziś do mnie. - Grece wsiadła do auta w wyraźnie dobrym humorze. - No wskakuj, poczekamy na niego w aucie.
  Hayley oparła się o auto dając wyraźnie do zrozumienia, że poczeka tu. To było najdłuższe dziesięć minut w jej całym życiu, ale gdy zobaczyła idącego chodnikiem Natha, zapragnęła by trwały dłużej. Jak on się dowiedział?
- Cześć, Hayley. - Chłopak stanął przed nią zbyt szybko.
 Widok Nathaniela zamurował dziewczynę. Chłopak Hayley związał włosy w kitkę, miał dżinsową kurtkę i luźne czarne spodnie. Na plecach miał zieloną kostkę, całą w naszywkach jego ulubionych zespołów.  Między parą zapanowała głucha cisza, powietrze stało się gęste od niewypowiedzianych słów.
- Wsiadaj do auta, jadę z wami. - Powiedział stanowczo Nath.
 Nie zwracając uwagi  na protesty dziewczyny wsiadł do auta. Hayley wiedząc, że już nie wygra usiadła obok niego. Nastolatek był wyraźnie zadowolony, że zachował się bardziej uparcie od swojej partnerki. Takie sytuacje nie zdarzały się zbyt często.
 Kiedy samochód ruszył, a krajobraz zaczął się zmieniać, Hayley poczuła dziwny ucisk w żołądku. Mijając wjazd na autostradę czuła, że od teraz nic już nie będzie takie same.

niedziela, 19 października 2014

Daddy



Rozdział 4
-Co to jest? - Spytała Hayley siedząc na kanapie w salonie i patrząc na kartki rozłożone na stoliku do kawy.
  Na przeciwko niej stała jej mama, a obok na fotelu siedziała jej starsza siostra. Sarah odziedziczyła włosy i nos po matce, a wydatne kości policzkowe po ojcu.
- Są to oferty szkół z internatem w naszym stanie. Pomyślałam, że może chcesz wybrać do której chcesz wyjechać. - Powiedziała Grece  i oparła się o dębowy stół stojący po lewej stronie pomieszczenia.
- Chyba oszalałaś? Nigdzie nie jadę, jak mnie nie chcesz mogę się wyprowadzić do Sam. - Odparła dziewczyna.
- Kochanie, chyba wyraziłam się jasno, że nie ma innej opcji. Jest już maj, a z twoimi ocenami nie znajdziemy ci żadnej dobrej szkoły. Chcę, żebyś przynajmniej wybrała sobie szkołę do której możesz się dostać. To tylko niecałe dwa miesiące. - Grece spojrzała się błagalnie na córkę.
  Hayley związała włosy w kitkę i pochyliła się nad papierami. Szkół było wiele, w Levttown,  Flamington, Brick a nawet w Philadelphi. Niektóre były bliżej, niektóre dalej. Jedne stosowały surowy program, inne mówiły że ufają swoim uczniom, którzy sami określą sobie własny regulamin. Hayley nie chciała iść do żadnej z tych szkół, ale wiedziała że będzie musiała podjąć decyzję. Nerwowo zaczęła bawić się swoim wisiorkiem. Małym nieoszlifowanym aleksandrytem, którego  nigdy nie zdejmowała. Kamień miał dla niej szczególne znaczenie i czuła się silna kiedy trzymała go między palcami.
- Nie pasuje mi żadne z tych miast. - Odparła pewna siebie Hayley i wstała z kanapy. - Chcę jechać do szkoły w Nowym Yorku.
  Nie powiedziała tego przypadkiem, chciała zobaczyć reakcję swojej matki. Tak naprawdę sama nie wiedziała czy chciałaby chodzić tam do szkoły. W końcu nie wiedziała kim był tamten facet, a pojechanie do wybranej przez niego szkoły mogłoby być ryzykowne.
  Grece wydawała się przerażona odpowiedzią córki, ale po krótkim namyśle westchnęła głęboko.
- Skoro tego chcesz. Znam jedną szkołę tam, zaraz zadzwonię czy mają miejsca i cię przyjmą. - Kobieta była już przy schodach prowadzących na piętro domu. - Proszę przemyśl to jeszcze.
 Hayley wpatrywała się w odchodząca do swojego pokoju matkę i wciąż nie wiedziała czy dobrze zrobiła. Powiedziała to trochę pod wpływem impulsu, w innej sytuacji nie wybrałaby tego miasta. To w końcu inny stan i mimo że jest blisko oznacza rozłąkę z przyjaciółmi i Nathanielem.
  Hayley zrozumiała co się stało i zrozpaczona opadła z powrotem na sofę. New York jest daleko, wyjazd tam oznacza dwumiesięczne rozstanie z Nathanielem.
- Wiesz, że sobie na to zasłużyłaś, Hayley. Powinnaś się lepiej zachowywać......- Zaczęła do tej pory milcząca Sarah ale siostra nie dała jej skończyć.
-Skąd masz wiedzieć, że sobie na to zasłużyłam? Spytałaś mnie chociaż co zaszło? Nie, więc skoro jesteś taka mądra za jaką cię mają to nie powinnaś opierać swoich informacji na jednym źródle.
- Jeśli źródło jej wiarygodne nie ma potrzeby szukać innych.
- Jasne. - Odparła sarkastycznie Hayley i wyszła z pokoju.
  Przeszła przez korytarz i zatrzymała się dopiero przy jasnobrązowych drzwiach. Delikatnie pociągnęła za klamkę modląc się, żeby były otwarte. Powoli odchyliła drzwi i upewniła się, że nikogo nie ma. Gabinet wyglądał tak jak zawsze. Brązowe panele, wzorzysta tapeta, brązowe półki ciągnące się wzdłuż ściany i biurko ze szklanym blatem stojące pośrodku.
 Hayley usiadła na skórzanym fotelu biurowym i otworzyła szufladę. Znalazła tam to czego szukała. Zdjęcie swojego ojca kiedy był jeszcze młody. Matka z niewiadomych przyczyn pochowała wszystkie zdjęcia swojego męża zaraz po śmierci. Hayley nigdy nie poznała swojego ojca, a zdjęcie znalezione w gabinecie matki było jedynym jakie widziała. Mężczyzna na fotografii miał rude włosy, orli nos i błękitne oczy. Ubrany był w mundur, a w ręku trzymał beret wojskowy. Trevor McCollen na zdjęciu wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć lat i był dobrze zbudowany. Hayley zawsze zastanawiała się czemu w ogóle nie jest podobna do Porucznika McCollena. Tłumaczyła sobie, że jej kolor włosów jest po prostu przeskokiem między pokoleniami, ale nigdy jej to tłumaczenie nie usatysfakcjonowało, a nie mogła spytać się mamy bo to byłoby równoznaczne z przyznaniem się, że grzebała w jej rzeczach. Patrzenie na zdjęcie poprawiało jej humor, dawało nadzieję, że ojciec czuwa nad nią. Hayley nie była osobą wierzącą, ale w chwilach załamania nie potrafiła myśleć inaczej.
- Potrzebuję pomocy tato, naprawdę bardzo jej potrzebuję.

Abduction

Rozdział 3

Promienie wschodzącego słońca wlewały się przez okno i oświetlały całe pomieszczenie. Pokój Hayley miał błękitne ściany, całe w plakatach, cytatach i podpisach znajomych pisanych czarnym markerem. W jedynym nie zamazanym miejscu na ścianie wysiał plazmowy telewizor. Na brązowych panelach porozrzucane były ubrania, magazyny i gry. Biurko stojące koło drzwi było ledwo widoczne przez sterty papierów i książek. Jedynym czystym miejscem była stojąca obok komody szafa, w której dziewczyna trzymała dresy, buty do biegania i cały swój sprzęt sportowy.
  Hayley spała pod kocem na narożniku ustawionym tak, aby telewizor był dobrze widoczny. Normalnie rozkładała czarną kanapę i ścieliła ją jak należy, ale wczoraj nie miała na to siły. Wciąż zastanawiała się kim był ten mężczyzna, o jaki obóz mu chodziło, a co najważniejsze czy mama rzeczywiście wyśle ją do Nowego Yorku? Mimo wczesnej godziny dziewczyna powoli przebudzała się ze snu. Kręciła się na łóżku, aż w końcu walnęła głową w oparcie.
-Au. - Powiedziała cicho i zaczęła pocierać głowę w miejscu uderzenia.
  Wiedziała, że już nie zaśnie więc wstała po laptopa. Usiadła z powrotem na kanapie kładąc sobie komputer na kolanach. Zaczęła przeglądać swoją tablice na Facebooku, nic nowego mnóstwo bezsensownych fotek i filmików. Hayley przewijała dalej tablicę, aż w końcu jej uwagę przykuł artykuł. Otworzyła link i wyświetliła się jej strona Nowojorskiej  gazety i artykuł, który ją tak zainteresował.
„Wczoraj w godzinach wieczornych została dokonana napaść w jednej z restauracji mieszczących się w okolicach Empire State Building. Napadnięta i porwana została nastolatka. Dziewczyna miała czarne, ścięte na krótko włosy i piegi. Jej styl można określić jako punk, na ręku miała rzucającą się w oczy bransoletkę. Jak twierdzą przebywający wtedy w restauracji goście dziewczyna siedziała przy stoliku mieszczącym się najbliżej wyjścia i możliwe, że to przez to została zaatakowana jako pierwsza. Grupa ludzi w czarnych szatach i kapturach zasłaniających twarze weszła do restauracji gwałtownie. Nie minęła chwila, a część grupy trzymała w ręku broń, a druga połowa wyciągała dziewczynę siłą z restauracji. Nastolatka broniła się, ale daremnie. Nie pomogło jej nawet to, że jedna z kelnerek wezwała policję ponieważ ta przyjechała za późno. Nikt nie wie, gdzie znajduje się dziewczyna."
   Hayley skończyła czytać i wtedy zobaczyła, że dosłownie przed chwilą na stronie pojawił się nowy wpis. Artykuł głosił nazwę "Poznano tożsamość porwanej dziewczyny!", Hayley od razu kliknęła w niego i pochłonęła jego zawartość. Zaginiona dziewczyna nazywa się Thalia Grace.
***************
Rozdział uważam za naprawdę słaby  - nie wyszedł mi, może w przyszłości uda mi się go jakoś poprawić, ale jak na razie nie potrafię napisać tego lepiej.... ale to nie jest najistotniejsze.
  Chciałabym podziękować wam za miłe komentarze są one dla mnie naprawdę ważne i motywujące, także również teraz jeśli ci sie to podoba to proszę daj znać, że czytasz i zostaw po sobie komentarz. A przechodząc do nich, jak można zauważyć robię playlistę do bloga. Z powodu, że słucham muzyki która niekoniecznie podoba się każdemu (rock, heavy metal) szukam, że tak powiem, neutralnych piosenek. Więc jeśli znasz jakąś fajną piosenkę napisz jej tytuł w komentarzu, możliwe że nada się na bloga <3 jeszcze raz DZIĘKUJE wam <3

wtorek, 14 października 2014

Male

Rozdział 2

  Do pokoju wszedł chłopak średniego wzrostu o długich brązowych włosach, owalnej twarzy, z nosem w kształcie „L” i zielonymi oczami. Nathaniel położył plecak koło drewnianej szafy i odwrócił się w stronę łóżka. Na granatowej narzucie leżała czarnowłosa dziewczyna drobnej, ale silnej budowy. Miała duże złotobrązowe oczy, lekko zadarty nos i pełne usta, na które nałożony był czerwony błyszczyk. Nath odruchowo pomyślał o tym, że błyszczyk smakuje truskawkami. Widok Hayley wcale nie zaskoczył osiemnastolatka. Jego młodsza o dwa lata dziewczyna często wchodziła do jego pokoju niezapowiedziana przez okno, bardzo pomagało jej w tym drzewo rosnące obok jego okna.
-Coś się stało? - Spytał kładąc się obok niej.
- Znowu wyleciałam ze szkoły. - Odpowiedziała cicho.
  Hayley wtuliła się w Natha. Gniew minął, pozostała frustracja. Większość dziewczyn rozpłakało by się w koszulkę swojego chłopaka, ale nie Hayley. Ona nigdy nie płakała, nawet jako mała dziewczynka.
- Matka chce mnie wysłać do szkoły z internatem. - Kontynuowała. - A jeśli wyśle mnie do innego stanu? Ja nie chcę wyjeżdżać.
- A co tym razem zrobiłaś?
- Zaatakowałam dziewczynę, bo ona... - Hayley zaczęła, ale nie potrafiła dokończyć. Bo co miała powiedzieć? Że dziewczyna z kłami i oślim tyłkiem próbowała zjeść Maxa?
  Na szczęście Nathaniel zrozumiał, że dziewczyna nie chce o tym mówić. Zamiast tego zszedł na dół do kuchni po gorące kakao i muffiny, czyli ulubiony zestaw Hayley na złe dni. Kiedy wrócił oboje delektowali się czekoladowymi babeczkami, a kiedy nastolatce skończyło się kakao zabrała kubek Nathowi. Chłopak nie przejął się tym, bardziej niepokoił go fakt, że to kakao pozbawiło Hayley błyszczyku a nie on. Tak czy inaczej pochylił się na nią i pocałował ją. Dziewczyna bez wahania oddała pocałunek.
*******
  Na dworze zrobiło się już ciemno i Hayley chcąc nie chcąc musiała wrócić do domu. Już i tak miała wystarczająco kłopotów i nie zamierzała pomnażać swoich problemów. Najchętniej weszłaby do swojego pokoju przez okno, ale ktoś już je zamknął. Hayley słusznie podejrzewała, że to jej matka, która uważała, że wchodzenie przez okna weszło jej córce w nawyk i zaprowadzi ją do kryminału. Niechętnie skierowała się do drzwi wejściowych. Wyjęła z kieszeni skórzanej kurtki klucze i przekręciła zamek. Na korytarzu było ciemno, w salonie również. Jedynie w kuchni zza płacht przypominającej firanki, normalnie przypiętych do boków, widać było światło. Dziewczyna ostrożnie podeszła do framugi i zaczęła podsłuchiwać. Usłyszała głos matki i o dziwo twardy męski głos. Zaciekawiona postanowiła dowiedzieć się więcej. Ponownie wybiegła z domu i stanęła przy kuchennym oknie.  Stanęła odpowiednio, aby mieć dobry widok, a jednocześnie nie zostać zauważoną. O kuchenny blat opierała się jej matka. Blond włosy opadały kaskadą na plecy. Ubrana była w biały szlafrok i długie szare spodnie. Pod złotobrązowymi oczami widać było cienie. Hayley pomyślała, że jej matka mimo że była wyraźnie zmęczona, wydawała się wyglądać niezwykle młodo. Nachylał się nad nią mężczyzna. Miał czarne włosy obcięte na rekruta, okulary przeciwsłoneczne, a na twarzy wiele blizn. Spod czerwonej obcisłej koszulki widać było mięśnie, miał też czarne spodnie z myśliwskim nożem u pasa. Wyglądał na groźnego wręcz przerażającego, ale jednocześnie sprawiał wrażenie przystojnego. Hayley odruchowo zacisnęła pięści. Racja nie dogaduje się z matką, ale nie pozwoli żeby jakiś typ spod ciemnej gwiazdy zrobił jej krzywdę. Jeśli zajdzie potrzeba zainterweniuje, techniczne rzec biorąc nie miałaby z nim większych szans, ale na pewno większe niż Grece. Jednak mężczyzna delikatnie wsunął niesforny kosmyk włosów za ucho matki i odsunął się.
- Zastanów się nad tym, Grece. Jesteś jej matką, to ty ją wychowujesz i to ty podejmiesz decyzję, ale wiedz, że obóz byłby dla niej najlepszym wyjściem. - Powiedział i podszedł bliżej okna.
Hayley od razu schowała się pod oknem. Kucając nic nie widziała, ale przynajmniej mogła usłyszeć dalszy ciąg rozmowy, najwidoczniej rozmawiali o niej, bo na pewno nie o jej siostrze. Sarah jest zbyt idealna, żeby matka musiała rozmawiać o niej z tym mężczyzną.
- Zapamiętaj to sobie, bo nie powtórzę. Możesz sobie być tym kim jesteś, ale nigdy powtarzam nigdy nie namówisz mnie, abym posłała Hayley do obozu.  - Powiedziała stanowczo Grece.
- Zawsze możesz ją przenieść do internatu w Nowym Yorku, tam inni będą mogli jej pomóc....- Mężczyzna widząc, że mama Hayley patrzy na niego spode łba przerwał i uśmiechnął się zadziornie. - Cóż, jeśli ona na tym ucierpi to będzie to twoja wina i strata. Ja mam dużo dzieci, ty nie.
Hayley usłyszała cichy szloch matki, a kiedy powoli zajrzała za okno, mężczyzny już nie było.

poniedziałek, 13 października 2014

Begin to change

Hayley intensywnie wpatrywała się w krople deszczu na szybie, wsłuchiwała się w ich dźwięk i obserwowała jak pełzają po szybie tworząc pociągłe linie. Śledziła ich ruchy całkowicie ignorując trajkotanie matki na siedzeniu obok. Dopiero na dźwięk opuszczania szyby odwróciła głowę w stronę kierowcy. Kobieta około czterdziestki z blond włosami związanymi w koński ogon i w okularach z grubymi, czerwonymi oprawkami przypaliła papierosa i głęboko westchnęła. Hayley wiedziała, że matka zaraz po tym jak skończy jej się papieros znowu zacznie krzyczeć i robić jej wykłady na temat jej zachowania. Dziewczyna tak jak co roku wyleciała ze szkoły. I tak była w niej dłużej niż zwykle, jednak Grece McCollen nadal reagowała negatywnie na całą sytuacje, jak to matka. Natomiast jej córka uważała, że Grece powinna ją wspierać. Powinna wierzyć, że to nie jej wina.... prawda? Hayley już sama nie wiedziała, co o tym myśleć. To prawda, że zaatakowała dziewczynę, ale chciała po prostu bronić swojego przyjaciela. Mogłaby przysiąc, że widziała jak włosy nastolatki zaczynają płonąć, a jej tyłek zmienia się w ośli zad, a następnie ta próbuje ugryźć Maxa. Nie mogła na to pozwolić. Odciągnęła dziewczynę za włosy, a ta wyszczerzyła do niej kły. Hayley uderzyła ją prawym sierpowym trafiając idealnie w szczękę. To zachwiało równowagę stwora, więc dziewczyna wykorzystała swoją szansę i wykonała low kick. Potem stwierdziła, że to był błąd ponieważ nie wyrządziło to jej większych szkód, a jedynie bardziej rozwścieczyło. Teraz siedząc w aucie Hayley doszła do wniosku, że powinna wykonać kopnięcie z półobrotu, jednak wtedy nie potrafiła zachować trzeźwego myślenia. Dziewczyna z płomieniami zamiast włosów rzuciła się na nią, ale Hayley zrobiła unik. Jednak tamta nie poddała się i w następnej chwili mierzyła w Hayley metalową rurką. Dziewczyna nie miała pojęcia skąd ona ją wzięła, jednak stanowiła ona duży problem. Wytrzeszczając kły uderzyła rurą dziewczynę w brzuch. Hayley udało się chwycić rurę w obie ręce przez co obie straciły równowagę i opadły na ziemię. W tej samej chwili drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł nauczyciel. Widok jaki zastał profesor Bruney przemawiał na niekorzyść Hayley, ponieważ trzymała ona w ręku rurę a obok niej leżała zwinięta w kłębek szesnastolatka o niecodziennej urodzie. Sprawa wylądowała u dyrektora, a po tym co powiedział Max sprawa była przesądzona. Chłopak twierdził, że on i Kelli tylko całowali się w schowku, a Hayley z zazdrości zaatakowała piękną dziewczynę. 
Wibracje telefonu w kieszeni wyrwały Hayley z zadumy. Dziewczyna spojrzała na wyświetlacz telefonu i ujrzała, że dostała SMS-a od Natha. Nieświadomie uśmiechnęła się i szybko zaczęła wystukiwać odpowiedź, która nie została dokończona. Rozkojarzenie wywołane wiadomością od chłopaka spowolniło niezawodny refleks dziewczyny i teraz to jej matka trzymała jej komórkę w ręku. 
- Co ty robisz?! - Wrzasnęła, ale nie spróbowała odebrać telefonu Grece. 
- Zero telefonu. Może teraz zaczniesz mnie słuchać. - Matka spojrzała ostro na córkę i wjechała na podjazd domu, ale nie wysiadła. - Mam dość twoich wybryków, Hayley. W Trenton nie ma już szkoły do której mogłabyś pójść, zostałaś wywalona z każdej szkoły do której chodziłaś, a jest już maj! Semestr trwa, a ty zostałaś bez szkoły przez swoją własną głupotę. Nie zostaje mi nic innego jak wysłać cię do szkoły z internatem, może przyjmą cię do jakiejś placówki dla trudnej młodzieży..... Muszę wracać do pracy, ale porozmawiamy o tym jutro, do tego czasu zero komputera, zero telefonu i zero telewizji. Masz również zakaz wychodzenia z domu. Zrozumiałaś? 
Zdenerwowana dziewczyna odburknęła coś matce i wybiegła z auta.

niedziela, 12 października 2014

Say hello.

Rick Riordan stworzył świat herosów innych, a jednocześnie podobnych do tych, których znamy z mitów greckich. Pokazał nam obóz półkrwi, poznał z Percym - synem Posejdona, herosa z przepowiedni który pokonał tytanów i wieloma innymi herosami, których zapamiętamy na bardzo długo. I mimo, że to pisarz stworzył cały ten świat na którym się wychowałam to teraz po 4 latach od pierwszego sięgnięcia po "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" postanowiłam w ten świat zaingerować. 

  Akcja rozgrywa się po ostatnim olimpijczyku, tak jakby olimpijscy herosi nigdy nie powstali. Chcę pokazać moją wizję zmian jakie powstały po odrzuceniu przez Percy'ego propozycji nieśmiertelności i dość nietypowej prośby, a jednocześnie wprowadzić was w nową historię. Czas Percy'ego nie minął, ale na główny plan wchodzi Hayley, a wraz z nią nowe kłopoty dla Olimpu.




Hayley McCollen jest szesnastoletnią dziewczyną mieszkającą w Trenton (Stan New Jersey). Nie dogaduje się z rodziną, wylatuje z każdej szkoły. Mimo dysleksji nie ma problemów z językiem greckim, którego uczy się po szkole. Oprócz tego dużo biega, odkąd zrezygnowała z kick-boxingu jest to jej sposób na spożytkowanie energii, której ma stanowczo za dużo. Dzięki codziennemu joggingowi poznała Nathaniela, jej obecnego chłopaka i gdyby nie dziwne sytuacje, które non stop dzieją się w otoczeniu dziewczyny jej życie mogłoby wydawać się idealne, przynajmniej dla niej. Ale los chciał inaczej.