Spóźnionych wesołych świąt! :D A o to opowiadanie, które napisałam razem z
Anak Anakin (Shurelia),
Firnen (Tanar) oraz
Fruits (Aranderia) :) Dziękuje dziewczynom za świetną współpracę :)
Dodam również, że kolejny rozdział Hayley pojawi się w następnym tygodniu bo wyjeżdżam do Dani :)
***************
Hayley ścisnęła mocniej kierownice, próbując odciąć się od siedzącej obok niej Shurelli i skupiła się na drodze. Widziała, że dziewczyna nie miała ochoty na rozmowę i nie zamierzała jej do niej zmuszać. Czuła się dobrze mogąc rozkoszować się jazdą, jak to przystało robić po niedawnym zdaniu prawka. Pogoda była do tego idealna. Ni to ciemno, ni to jasno i co najważniejsze – bez śniegu. W grudniu zazwyczaj było go pełno, ale ku radości Hayley, nie tym razem. Przypominając sobie, że według prognozy, opady zaczną się nie wcześniej niż za dwa tygodnie, uśmiechnęła się pod nosem. Była to chyba najlepsza wiadomość jaką usłyszała podczas pobytu w domu. Spędziła w nim dwa dni i miała zostać aż do świąt Bożego Narodzenia, które jej chrześcijańska rodzina obchodziła co roku. Na szczęście dziś rano dostała Iryfon od Shurelli z prośbą o przyjechanie po nią. Z jednej strony widziała, że koleżanka nie prosiłaby ją o to, gdyby znalazła swojego brata, co było bardzo złą wiadomością. Jednak z drugiej strony była to dla Hayley wymówka, aby wrócić do Obozu Herosów i to tam spędzić święto, którego nawet nie zamierzała obchodzić.
Hayley słysząc, że radio zaczęło szumieć, wyciszyła je, a następnie skręcając w prawo. Wydawało się jej to dziwne, że dojeżdżają do miasta, a w radiu pojawiają się zakłócenia. Szybko spojrzała się w stronę pasażerki.
Shurellia nie gapiła się już bezsensownie w szybę. Wyprostowała się i szybkim ruchem zgarnęła białe włosy z twarzy. Jej również wydawało się to podejrzane.
- Tu zawsze jest tak pusto? – spytała, rozglądając się uważanie po rozciągającej się przed nimi drodze.
- Nie - odpowiedziała Hayley i wcisnęła gaz.
Wskazówka licznika poszła gwałtownie w górę i wskazała zabronioną prędkość. Hayley zignorowała to. Jeśli to był potwór powinny jak najszybciej znaleźć się w obozie. Zapewne dziewczyny poradziłby sobie z nim, ale szesnastolatka wolała nie ryzykować życia ani Shurelli, ani swojego.
W końcu zobaczyła w oddali znak "Nowy Jork" jednak, gdyby nie wiedziała co było na nim napisane, w życiu by go nie rozczytała. Wszystko co znajdowało się przed nią było zamarznięte. Droga, znak i latarnie. Wszystko. Hayley wcisnęła guzik kontroli trakcji, ale nie zwolniła. Coś stanowczo było nie tak. Córka Aresa zmrużyła oczy. Niezidentyfikowana postać właśnie minęła znak i zmierzała w ich kierunku z nadzwyczajną prędkością. W ostatniej chwili wcisnęła hamulec. Auto przekręciło się wokół własnej osi i zatrzymało, gdy Hayley zaciągnęła ręczny. Sprawdziła, czy jej towarzyszce nic się nie stało i wysiadła z pojazdu.
Na ulicy leżała dziewczyna. Miała może z trzynaście lat. Jej brązowe włosy przypominały bardziej sople lodu, a niebieską bluzę pokrywał śnieg. Dziewczyna wstała i podniosła deskorolkę, która leżała obok niej. A raczej jej szczątki , bo deska nie wygrała starcia z pobliską latarnią, w którą uderzyła.
- Nic ci nie jest? - spytała Shurellia.
- Jak to możliwe, że jechałaś z taką prędkością? - dodała Hayley.
- To nie wasza sprawa. - odparła i spiorunowała wzrokiem koleżanki.
- Zaraz, zaraz. Ty jesteś z obozu! - Hayley spostrzegła pomarańczową koszulkę, taką samą jaką posiadała. - Jestem Hayley, a to Shurellia. Wyjaśnisz nam teraz co się stało?
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w jakiś punkt po swojej lewej stronie i dopiero po chwili odparła.
- Cały Nowy Jork zaczął nagle zamarzać. Drogę pokryła gołoledź, na krawędzi dachu pojawiły się sople, a ludzie... Ludzie zaczęli zmieniać się w lodowe posągi. Musiałam jakoś się ratować, więc wykorzystałam wiatry mego ojca i wydostałam się z miasta.
- Jesteś pewna, że całe miasto zamarzło? Obóz też? - wtrąciła się Shurellia.
- Ja.... - dziewczyna zawahała się. - nie mam pojęcia co z obozem.
Hayley postukała nerwowo palcami o biodro. Musiała zastanowić się co dalej. Czy bezpiecznie było wjeżdżać do Nowego Jorku?
- Wsiadajcie do auta. Pojedziemy do obozu, przy okazji objeżdżając sporą część miasta. Może jednak nie wszystko pokrył śnieg.
Hayley nie czekając na odpowiedź wróciła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Poczekała chwilę, aż pasażerowie wsiądą do auta i ruszyła. Dopiero po chwili zrozumiała, że dziewczyna nie podała im nawet swojego imienia, ale było już za późno. Pojazd ruszył, a Hayley pozostało wierzyć, że dobrze zrobiła ufając słowom dziewczynki.
***
Dziewczyny stały na wzgórzu, patrząc na obraz który się przed nimi znajdował.
Shurellia pełna niedowierzania obserwowała Obóz Herosów - cały teren był pokryty lodem i śniegiem, sprawiając wrażenie baśniowej scenerii. Ale to nie była bajka. Wokół zasp i ośnieżonych domków stały pojedyncze... rzeźby? Och, bogowie. To byli zamarznięci herosi, ich twarze wykrzywiał strach i niedowierzanie. Musiało tu się dziać prawdziwe piekło. Co gorsza, córka Hypnosa widziała ich sny. Do Shurelli dochodziły różne obrazy koszmarów, które starała się lekko zmienić, złagodzić.
-Rety - odezwała się w końcu Arenderia, która w końcu, łaskawie zdradziła swoje imię. - Jest gorzej niż sądziłam.
Gdy ją znalazły, Hayley zarządziła natychmiastowy powrót do obozu, po czym pędziła samochodem z zawrotną szybkością. Swoją drogą było to bardzo niebezpieczne na lodzie, ale Delia, która swoją drogą była córką Eola, nie była zdziwiona jej obawami - to w końcu był ich dom.
- Hej, rozejrzyjmy się - zaproponowała Hayley, starając się brzmieć optymistycznie. - Może komuś się poszczęściło.
Po tych słowach dziewczyny rozdzieliły się, każda próbowała znaleźć kogoś bliskiego. Także Shurelia. Białowłosa dziewczyna biegała niespokojnie między domkami, szukając bliskich twarzy. Arenderia, córka Eola, przeczesywała teren przy lesie, Hayley zaś stała w miejscu przed domkiem Aresa, jej twarz nie wyrażała kompletnie żadnych uczuć.
-No! - Shurellia odwróciła się w stronę z której dobiegał głos. - W końcu się ktoś zjawił! Człowiek wyjeżdża i zostawia was na parę tygodni, a tu proszę, już coś popsuliście. Macie może herbatkę?
Głos należał do wysokiej dziewczyny, najwyraźniej pochodzącej z Obozu.
Miała szopę z lokowanych włosów na głowie, pomimo mrozu na dłoniach nie miała rękawiczek, do tego raczej nieświadomie przewracała sobie między palcami śrubokręt. Sprawiała jednak wrażenie sympatycznej, lecz porywczej.
Dlaczego nie zamarzła?
- Kim jesteś? - głos Shurelii brzmiał słabo, przez co dziewczyna trochę się speszyła. Chciała zawołać swoje koleżanki, przecież to mógł być podstęp.
Twarz nieznajomej dziewczyny wykrzywiła dezorientacja.
- No, jestem Tanar, córka Hefajstosa - w głowie Shurelii zaczęło coś świtać. – Wyjechałam parę tygodni temu, żeby zobaczyć się z przyjacielem. Tymczasem wracam... I, cholera, trochę tu zimno. Co wyście zmajstrowali?
Tymczasem Hayley zauważyła Tanar, bo powoli szła w stronę Shurelii z pytaniami wypisanymi na twarzy.
- Dlaczego nie zamarzłaś? - zapytała bez zbędnego wstępu. - Wiesz co się tu stało?
Nagle uśmiech pojawił się na twarzy Tanar, gdy podniosła rękę przed siebie.
- Dlatego - na jej dłoni na sekundę pojawił się biały ogień, który wyglądał pięknie. - Niestety, gdy tu przyszłam wszystko zastałam... takie.
-Dlaczego nie odmrozisz więc obozu? - to Arenderia wołała z daleka. Najwyraźniej miała świetny słuch, prawdopodobnie już od dawna przysłuchiwała się rozmowie.
- Oh, ależ mogę odmrozić! - głos Tanar ociekał sarkazmem. - Daj mi tylko dwa tygodnie i tony batoników energetycznych. Skarbie, na ten lód podziała tylko biały ogień, a jego produkcja jest nieco męcząca.
Wtedy nagle w głowie Shurelii pojawił się nowy obraz. Cała zesztywniała, kierując uwagę wszystkich ciepłych herosów na siebie.
- Rachel - po tym jednym słowie zerwała się do biegu.
Biegła z niewyobrażalną prędkością w stronę domku numer dwa, który zamrożony wyglądał jak mieszkanie wiedźmy. W sumie poświęcony był Herze, także nie ma się co dziwić. Przed nim, zamarznięta w pół kroku, stała Rachel Elizabeth Dare. Na twarzy wyroczni nie można było się doszukać żadnych uczuć, co było trudne biorąc pod uwagę, że zamarzła w czasie jakiejś śnieżycy. Gdy wszystkie dziewczęta, podążając za córką Hyposa, znalazły się przy niej, oczy wyroczni rozjarzyły się wężową zielenią, a lód przy ustach zaczął się topić. Głos, który się z nich wydobył, brzmiał, jakby trzy Rachel przemawiały naraz:
„Czworo herosów na misję wyruszy,
Kiedy na Nowy Jork śnieg prószy,
Odnaleźć muszą boginię z Quebecu,
Inaczej do Hadesa wyruszy wielu.
Dzieci wiatru zmagać się będą
Dopóki sen i wojna na odsiecz przybędą,
Ogień drogę im wskaże,
Czy wygrają czas pokaże.”
Po tych słowach lód na nowo pojawił się na ustach i ciele dziewczyny, okalając ją jeszcze mocniej niż innych. Z jej oczu powoli ulatniał się niebezpieczny zielony błysk.
Córki: Eola, Hyposa, Aresa i Hefajstosa stały oniemiałe. Wszystkie domyśliły się, że to o nich mowa w przepowiedni.
W głowie Shurelii zalegał mętlik. Spojrzała na domek zanumerowany jedynką. Zrozumiała przepowiednię, dobrze wiedziała, że musi tam wejść. Jeżeli im się nie powiedzie, więcej go nie zobaczy. Chciała tam pójść od początku, bała się jednak napływu uczuć.
Teraz się nie wahała. Pewnym krokiem ruszyła w stronę domu dla dzieci Zeusa, odprowadziły ją zdziwione spojrzenia koleżanek.
Umysł Shurelii rozjaśniał jeden obraz, na którym obecnie się skupiała - samej siebie, uśmiechniętej, kiedy ją tulił.
Wchodząc do środka o mało nie upadła - on tam był. Jacob, jej ukochany, siedział na łóżku z książką na kolanach. Cały skuty lodem. Córka Hypnosa błyskawicznie znalazła się przy nim - całkowicie zimnym, gdyby nie obrazy w jej głowie od razu wzięłaby go za martwego.
- Jacobie, przysięgam - poczuła w oczach piekące łzy, starała się je stłumić. - Przysięgam, odratuję cię. Wypełnię tę cholerną przepowiednię, ale nie pozwolę ci zginąć. Zabiję tego, kto jest za to odpowiedzialny.
Jej rozpacz przerodziła się w wściekłość. Z krzykiem złości opuściła domek, i spojrzała w stronę zdziwionych dziewczyn.
- To co? – warknęła. - Ruszamy, na Hadesa, na tą cholerną misję?
***
Tanar naparła z całej siły na drzwi czternastego domku, jednocześnie roztapiając lód wokół nich. Po chwili drzwi ustąpiły i ciemnoskóra dziewczyna wkroczyła do środka. Czwórka dziewczyn dała sobie 10 minut przed wyjazdem na poszukiwanie Chione, a córka Hefajstosa miała zamiar ten czas dobrze wykorzystać. Niezgrabnie ominęła trójkę zamarzniętych herosów, którzy zastygli podczas sklejania łańcucha z kolorowego papieru i stanęła przed misternie zdobioną niszą. Rozmroziła lód i znacznie podgrzała wodę, żeby zaczęła intensywnie parować. Przez okno wpadało południowe światło słoneczne, więc powstała tęcza.
- Bogini Iris, przyjmij moją ofiarę - mruknęła, wrzucając do niej złotą drachmę.
Tęcza na chwilę rozmyła się, żeby po chwili pokazać Tanar profil osoby, z którą chciała się skontaktować.
- Arin, szybko, mam mało czasu! - dziewczyna wyrzucała z siebie słowa niczym karabin maszynowy pociski. Jasnowłosy w iryfonie zwrócił się w jej stronie i bez upominania się o zbędne wyjaśnienia, skinął głową na znak, że słucha. Byli herosami - kryzysowe sytuacje często się zdarzały. - Tak, lot przebiegł bez żadnych komplikacji. Nie, nie jest okay. Kilka minut po lądowaniu wszystko zamarzło. Głucho, cicho, tylko ja się trzymałam, bo użyłam Białego Ognia. Tak, zwykły nie wystarczał, bo to zaklęty lód i śnieg Chione. Odmroziłam jakiś skuter... nie, nic mi się nie stało... i jak najszybciej pojechałam do Obozu. A tu też wszystko białe! Pana D. i Chejrona ani śladu, a wszyscy herosi zostali zamienieni w lodowe posągi. Znaczy, nie wszyscy. Kilka minut temu natrafiłam tutaj na trzy dziewczyny, które chyba były poza obszarem Nowojorskiej Epoki Lodowcowej, gdy TO wszystko się zaczęło. Ta ruda - Rachel na chwilę ożyła i wypowiedziała przepowiednie. Idziemy do Chione - córka Hefajstosa wzięła głęboki wdech i zaczęła uspokajać oddech po chaotycznym monologu.
Syn Eola poprawił okulary i zapytał głębokim, spokojnym głosem:
- Rozumiem, że mam skontaktować się z pretorami?
Tanar skinęła głową.
- Mógłbyś też posprawdzać serwisy informacyjne. Wiesz, co robią z tym śmiertelnicy, czy ten Biegun Środkowy się rozrasta...
- Wiem, co mam robić - przerwał jej. - Trzymaj się.
Zanim Tanar zdążyła się pożegnać, obraz Arina zniknął.
***
- Dokąd jedziemy? - Shurelia niepewnym głosem zapytała prowadzącą auto córkę Aresa.
- Spotkać się z moim ojcem. On jest specem od wszelkich sporów. A my musieliśmy w jakiś sposób podpaś Chione.
- Skąd wiesz, Hay? Niektórzy, gdy wstaną lewą nogą, zjadają na jednym wdechu całą tabliczkę czekolady, ale może inni lubią zamrozić jedną z największych metropolii na świecie? - wtrąciła się Tanar.
- Ale czym podpadliśmy? I czym zawinili śmiertelnicy, że ich też zamroziło? - zastanawiała się Aranderia.
- Wiem tylko tyle, że te święta nie przebiegają tak, jak sobie wymarzyłam - mruknęła córka Hyposa.
Po jej słowach w samochodzie zapadła niezręczna cisza. Czwórka herosek jechała właśnie I-95 w kierunku Filadelfii. Przejeżdżały obok aut, w których siedziały całe rodziny zmierzające w wesołym nastroju na święta do bliskich. Termometr wskazywał pięć stopni Celsjusza powyżej zera, a grzanie włączono na maksymalną wartość - mimo tego dziewczyny czuły wewnętrzny chłód. Każda z nich właśnie kogoś straciła i to od nich zależało, czy herosi i śmiertelnicy przeżyją. To zdecydowanie nie było najlepsze Boże Narodzenie w ich życiu.
Nagle powietrze przed Tanar zamigotało i heroskom ukazała się twarz Arina. Jego wzrok utknął w córce Hefajstosa, jakby perfidnie ignorował resztę.
- Zamroziło wszytko w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od Empire State Building i całe Long Island. Każdy, kto przekroczył strefę śniegu, sam został zamieniony w lodową rzeźbę.
- CO?! - Deria zakrztusiła się herbatą, którą właśnie piła.
- Mhm. Rzymianie wam nie pomogą. Granice Obozu Jupiter są oblodzone i grożą im, że jeśli wystawią poza nie chociażby czubek nosa, to ich okolicę spotka te sam los co Greków... Wybaczcie, matka mnie woła. Trzeba zakwaterować kolejnych gości hotelowych. Nie zmarznijcie - i zniknął.
Zapadła niezręczna cisza. Ich sytuacja prezentowała się beznadziejnie.
***
Aranderia wyobraziła sobie zimę, wymarzoną zimę, taką z białym puchem otaczającym i pokrywającym wszystko dookoła.
"Otwórz oczy" - śnieg zamienia się w lód i pokrywa wszystko, włącznie z ludźmi.
Świetne święta, nieprawdaż?
Wydawałoby się, że wystarczy ociupinka ciepła by wszystkich ogrzać, postawić wszystkie figury wokół ogniska i czekać na zbawienie.
Niestety, nie jej świat.
Dziewczyna nie uczestniczyła w gorącej dyskusji na temat Aresa, spotkała go raz i przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie będzie prosić boga wojny o radę.
Ale czego się nie robi w święta dla rodziny...
- Aranderia! - zawołała Haley chcąc przekrzyczeć tłumienie silnika. - Dasz radę przenieść nas wszystkie w samochodzie?
- Że co proszę?
- Paliwo się nam kończy.
Świetnie - pomyślała. - Kolejny prezent gwiazdkowy.
***
- Następnym razem przypomnij mi bym wzięła czapkę na loty z tobą - wysyczała przez zaciśnięte zęby Shurellia i opatuliła się mocniej kurtką.
Samochód okazał się zbędnym ciężarem, więc dziewczyna użyczyła sobie opon i parę desek. W krótkim czasie przemierzyły ponad sto mil.
Hayley patrzyła na nią jak na potwora, w końcu jej pierwsze auto skończyło na poboczu, bez kół.
Brunetka poczuła lekka satysfakcję, córka Aresa w jej mniemaniu pozwalała sobie na zbyt wiele.
Od tak, bez opinii innych zarządza wyjazd do swojego tatulka.
- Ruszcie zamarznięte tyłki, coś znalazłam! - krzyknęła w ich stronę Tanar.
Wylądowały w starej, zapyziałej dziurze, znanej śmiertelnikom pod nazwą "Ośrodek Szkoleniowy Armii".
Skrót - OSA, przypadek?
Rudera wydawała się być szczelnie opancerzona, bez wejścia, jednak najwyraźniej nie dla córki Hefajstosa.
Dziewczyny ujrzały ją w kracie kanalizacyjnej.
- To co? - szepnęła. - Lecimy?
***
- Fu! - szepnęła z obrzydzeniem Tanar dotykając ścian tunelu. – Zbudować tak niesamowita konstrukcję i tak ją zaniedbać?! Hańba! Kiedy koniec?
Brnęłyby od pół godziny w egipskich ciemnościach gdyby nie gorąca i przydatna umiejętność dziewczyny, która rozjaśniała im drogę.
- Przykro mi to mówić - odezwała się znów heroska - ale wydaje mi się, że w tym miejscu kończy się nasza droga.
Aranderia skierowała wzrok w kierunku oświetlającego ognia. Tam gdzie powinna ciągnąć się dalsza część kanału, znajdowała się tylko pustka i to dosłownie. Światło córki Hefajstosa nie było w stanie oświetlić go do końca.
Z Hayley wystrzeliwały przekleństwa niczym kule z karabinu maszynowego. Kto by przypuszczał, że ta dziewczyna ma tyle temperamentu?
- Dosć! Uspokójcie się.
Kolejny nieodkryty talent. Shuriellia, dziewczyna snów, zatrzymała się na jawie nie dając opanować swojego umysłu snem.
- Znajdziemy inne wejście - zawyrokowała.
Córka wiatru aż prychnęła z frustracji.
- Gdzie? Nie zauważyłaś, że cały budynek jest nieźle opancerzony?
- A inne drogi kanalizacyjne?
- Ta jest jedyna.
- Musisz tak wszystko od razu niwelować?! - włączyła się do dyskusji Hayley. - Może masz lepszy pomysł małolato?
Przez cały tunel przeszedł mocny podmuch wichru, dziewczyna poczuła się bardzo urażona.
- To ty tu od początku rządzisz wszystkim i wszystkimi - dziewczyna czuła, że choć przesadza musi zadać kontratak. - A pomysł mam.
- Udowodnij.
Pozostała dwójka patrzyła na całą sytuacje jak na mecz tenisa, ich wzrok wędrował w stronę oprawczyń.
- Ares jest również bogiem odwagi i poświęcenia, prawda? - zapytała Aranderia kierując wzrok na jego potomka, heroska niechętnie skinęła głową. - W takim razie może wystawia cię na próbę?
- Czy ty sugerujesz, że mam rzucić się w przepaść bez żadnej liny? - zapytała z rosnącym niedowierzaniem w oczach dziewczyna. - Żartujesz, w życiu tego nie zrobię.
- Hayley, mówię jak najbardziej serio. Chcesz ocalić obóz?
Córka Aresa przyjrzała się twarzom reszcie dziewczyn, obie nie wiedziały jak się zachować, a ona wiedziała czego pragnie. Nagle poczuła przerażającą siłę.
- Oczywiście, ze chcę - zbliżyła się do krawędzie przepaści. - Asekuruj mnie.
I skoczyła.
***
Jeśli chodzi o dzieci Aresa, każde z nich było znane z jakiejś cechy charakteru. Clarisse jest arogancka, Kevin złośliwy, Sherman sprawia kłopoty, a Hayley jako jedyna uznawana jest za rozważną. Potrafi podejść do każdej sytuacji ze spokojem godnym Ateny, jednak czasem to nie wystarcza. Szczególnie, gdy ktoś rzuci jej wyzwanie.
Hayley przez swoją głupią porywczość dała się podpuścić Aranderii i skoczyła. Lot nie trwał długo, ale z pewnością był najkoszmarniejszą chwilą jej życiu. Lubiąca kontrolować wszystko wokół siebie nastolatka, nie mogła znieść myśli, że unosi się w nicości. Postanowiła zaufać córce Eola i zamknęła oczy, mając nadzieję, że w nagłym przypadku zostanie uratowana. Wiatr zdawał się tworzyć sznur oplatający jej talię, a gwałtowne powiewy wprawiały w ruch jej czarne włosy. Nie było to najlepsze zabezpieczenie, ale jedyne jakie miała.
Niespodziewane uderzenie o podłogę, było zbawieniem dla Hayley. Otworzyła oczy i szybko obejrzała swoje ciało. Było w całości i całkowicie nienaruszone. Z ulgą stwierdziła, że nie skończy jak Gwen, bohaterka filmu z jej dzieciństwa. Rozejrzała się dookoła próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów pomieszczenia, w którym się znalazła. Był to nawyk, który posiadł każdy mieszkaniec domku numer pięć, nigdy nie wiadomo co może się przydać.
Pokój przypominał trochę biuro szefa jakiejś wielkiej korporacji. Ściany wykonane z czarnego granitu pokrywały obrazy. Hayley rozpoznała płonącą Troję, bitwę pod Midway oraz walkę Rzymian z Achajami. Na środku stało szklane biurko z toną papierów i dzwoniącym telefonem. Niedaleko stał czarny, skórzany fotel. W innym miejscu znajdowały się rzędy regałów z segregatorami oraz dystrybutor wody. Jednak najciekawsze miejsce było tuż za nią. Całą ścianę pokrywały bronie wszelkiego rodzaju, od starożytnych mieczów, poprzez topory, łuki i sztylety do rewolweru i karabinu maszynowego. Hayley wpatrywała się w ścianę jak oniemiała. Było to zaskakujące i jednocześnie piękne w jej pojęciu.
- Witaj córko - potężny głos rozległ się za nią i wyrwał z otępienia.
Ares stał oparty o ścianę, ubrany standardowo w ciemne spodnie, krwistoczerwoną koszulkę, skórzaną kurtkę i okulary przeciwsłoneczne. Jego twarz pokrywały liczne blizny, a włosy miał ścięte na rekruta.
- Powinieneś pomyśleć o jakiejś windzie czy coś w tym rodzaju - odparła Hayley i podniosła się z podłogi.
- Po to, aby więcej ciekawskich herosów przyłaziło do mnie przy pierwszej lepszej okazji? Gdyby nie moja łaska, nie przeżyłabyś tego upadku.
Dziewczyna przewróciła oczami i zbliżyła się do ojca. Oboje spiorunowali się spojrzeniami, sprawiając, że powietrze stało się niespodziewanie gęste i gorące. Hayley czując, że wystarczy, opuściła wzrok i przytuliła się do boga wojny. Gest wydawał się dziwny, jednak Hayley była niezaprzeczalnie ulubioną córką Aresa. To zawsze o nią troszczył się najbardziej od najmłodszych lat i widziała, że to przeżycie upadku nie było łaską z jego strony, tylko aktem miłości do swojej małej córeczki.
- Nie mogę ci pomóc Hayley - powiedział po chwili Ares.
- Czemu? Na pewno wiesz o co chodzi Chione.
- Niezupełnie. Widzisz, Chione słynie z dziwnych wybryków, kierowanych impulsem. Nikt nigdy nie wie o co jej chodzi i nawet ja nie jestem w stanie ci pomóc, nawet gdybym chciał.
- Czyli jesteśmy w dupie - podsumowała Hayley i oparła się o najbliższą półkę.
- W sumie to mogę wam pomóc dostać się do Quebecku. Twoi bracia; Fobos i Dejmos raczej nie będą zadowoleni, ale nie interesuje mnie to. Hayley McCollen, ja bóg Ares, udzielam ci zgody na użycie mojego rydwanu i podróż do Quebecku.
***
Większość ludzi zapewne wie, co to jest rydwan. Prosty otwarty pojazd, który ciągną konie. Jednakże rydwan Aresa nie pasuje do tego opisu.
Prędzej można by go zaliczyć do samochodu - było to nic innego jak sportowy BMW i8 w krwistoczerwonym kolorze i oponach z wijących się czarnych dusz.
Robiło wrażenie.
Hayley lekko tylko kryła zadowolenie, gdy wspinała się po ścianie z pomocą wiatrów, trzymając kluczyki do tego cudeńka. Tanar wydawała się być lekko podirytowana jej samozadowoleniem i co chwila odrzucała uwagi o tym, że nie zrobiła nic nadzwyczajnego i każdemu by się udało.
Shurelia nie była jednak tego taka pewna.
Dziewczyny idąc na parking ośrodka, teraz już otwarty, ciągle sobie dogadywały. Jedynie córka Hypnosa pozostawała niewrażliwa na przecinające powietrze obelgi.
-...a właśnie że tak! Nosisz się, jakby wszyscy wokół byli niegodni twojej obecności!
-Póki co to jeszcze nic nie zrobiłyście.
-To może sama chcesz wyruszyć na tą misję, Panno Doskonała?!
- Dziewczyny - przerwała w końcu Shurelia. - Czy wy nie widzicie co się dzieje? Świat herosów jest tak trochę zagrożony, nasi przyjaciele są zamrożeni i w sumie ich życie jest w naszych rękach. Tymczasem wy kłócicie się o tak nieistotne sprawy! Ja... bogowie, myślałam, że mam do czynienia z porządnymi herosami, wy jednak zachowujecie się, jakby nic się nie stało! Te parę minut może zaważyć o życiu moich przyjaciół!
Ostatnie słowa wykrzyczała, wsadzając do nich całą swoją furię i oburzenie. Przecież Jacob równie dobrze mógł być w tym momencie martwy.
Córka Eola odezwała się pierwsza.
- Sorki - mimo, iż samo słowo brzmiało niepoważnie, Aranderia brzmiała jakby była skruszona i żałowała swojego zachowania.
- Przydałoby się jedzenie na zgodę - Tanar mruknęła pod nosem, idąc za Hayley w stronę pojazdu.
Gdy wszystkie bez słowa wsiadły, Hayley wsadziła kluczyk do stacyjki, a rydwan zaczął przyjemnie wibrować. Odgłos silnika brzmiał przytulnie i wyzywająco, zdając się wołać "Sadzisz, że dasz mi radę?! Spróbuj!". Hayley uśmiechnęła się z zadowoleniem i bez wahania nacisnęła pedał gazu. Pojazd wyrwał błyskawicznie w górę, unosząc się nad ziemią. Jedna z dziewczyn krzyknęła, nie dało się jednak rozpoznać która. Hayley zaśmiała się radośnie, jakby właśnie odnalazła drogę do raju i zamierzała z niej skorzystać.
Krwistoczerwony pojazd leciał teraz z zawrotną prędkością do Quebecu. Znajdą się tam za niecałe dwie godziny, jeśli nic się nie stanie. Shurelia pomyślała o czekającej walce z Chione, boginią mrozu, i przeszły ją ciarki. Nie bała się o swoje życie, ale bynajmniej przerażała ją możliwość utraty Obozu Herosów i przyjaciół. Jeśli im się nie powiedzie, ta zima przejdzie do historii jako koniec ery greckich półbogów.
Zacisnęła pięści. Nie. Przecież to się musi udać. Spojrzała na twarze towarzyszek. Ufała tylko Hayley, wiedziała, że może na niej polegać. Pozostałą dwójkę zostawiła jednak na liście niepewności. One mogą odejść, poddać się, przegrać, Hayley jednak znała dobrze i wiedziała, że dziewczyna wygra, że będzie się starać.
Córka Hypnosa westchnęła. Musi jednak im zaufać. W tej chwili powierzyła swoje życie, życie. przyjaciół i herosów również Tanar i Aranderii. Razem będą dźwigać to brzemię.
***
Hayley raczej nie zdałaby egzaminu w szkole lotniczej.
Owszem, nie rozbiły się ani razu, ale raczej nie powinny co chwilę zmieniać wysokość nad poziomem morza. Tanar nie chciała tego powiedzieć na głos, żeby na nowo nie wszcząć kłótni, bo atmosfera bez tego była wystarczająco napięta. Nie wiedziały, czego spodziewać się po Chione, a według Shurelii sen zamarzniętych ludzi niedługo zamieni się na sen wieczny.
Wesołych świąt, nie ma co.
Fakt, herosi nie byli chrześcijanami, ale Boże Narodzenie było dla nich ważne. Do obozu przyjeżdżało wtedy większość herosów i zasiadali do wspólnego stołu. Uczta i zabawy trwały zwykle całą noc, a wieńczyło je rozdawanie prezentów - miesiąc wcześniej losowano, który domek robi dla innego paczkę
Jak dobrze, że rydwan Aresa miał też napęd odrzutowy umożliwiający mu lot. W Kanadzie leżała gruba warstwa normalnego śniegu i heroski nie miały ochoty się przez nią przebijać. Pod nimi rozciągał się przepiękny, wręcz magiczny widok, ale coś w nim nie pasowało. Tak, gdzie powinny już majaczyć światła Quebecku..
- Dlaczego jest zupełnie ciemno? - szepnęła Shurelia.
- I gdzie jest pałac Chione? - dodała Aranderia.
- Boreasza - poprawiła ją Hayley Szybko zbliżały się do miejsca, w którym, według GPSu (czego w tym rydwanie nie było?), powinien być Quebeck, więc córka Aresa przymierzyła się do lądowania. Gdy tylko jego koła dotknęły ziemi, na środku jakiegoś placu w centrum miasta, pojazd zniknął.
- Świetnie... Co teraz? - mruknęła poirytowana Hay, strzepując z kurtki śnieg.
- Skorzystamy z pomocy innych - odpowiedziała jej Delia i wskazała na córkę Hefajstosa. - Ogień drogę im wskaże - zacytowała fragment przepowiedni Rachel.
- Jak długo dasz radę utrzymać płomień? - dopytywała się córka Aresa.
- Płomień? Kochanie, nie wątp w Tanar Devyner - prychnęła dziewczyna i potężny słup ognia wystrzelił z jej dłoni. Wykonała nimi kilka ruchów i już po chwili kilka metrów nad okolicą unosiła się jasna poświata, wyglądająca trochę jak zorza polarna i dająca wystarczająco mocne światło. Dla śmiertelników wyglądało to pewnie, jakby powróciła elektryczność. - Gotowe - uśmiechnęła się szeroko. Prawą rękę zostawiła wystawioną przed siebie i poruszała jej palcami, żeby utrzymać kontrolę nad światłem.
- Wow - zachwyciła się Shurelia.
- Patrzcie! - krzyknęła córka Eola. Kilka przecznic dalej nad ziemią unosił się pałac - cel ich misji.
- Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale mamy towarzystwo! - ostrzegła je Hayley, ustawiając się w gotowości do walki.
Z pobliskiej ulicy sunęli w ich kierunku dwaj uskrzydleni młodzieńcy. Całe szczęście, że śmiertelnicy pochowali się w domach
- Calias i Zethes - mruknęła Tanar i z jej lewej ręki w kierunku synów Boreasza wystrzelił strumień ognia. Bracia zrobili unik.
- Ogień! Zły! - obruszył się jeden z nich i wysłał w kierunku czterech herosek śnieżne kule.
- Ogień! Być! Dobry! - poprawiała go Tanar, rozwalając ognistymi pociskami każdą z gigantycznych śnieżek. - Jakiś plan? - krzyknęła przez ramię do swoich towarzyszek.
- Mam jeden... Wiejemy! - oznajmiła Aranderia i ruszyła do biegu.
- Co ty robisz?! - zdziwiła się córka Aresa, ale popędziła jej śladem, pociągając za sobą córkę Hypnosa.
- Lecę wkopać Chione! Tanar, osłaniaj tyły!
Córka Hefajstosa kiwnęła głową i trzy dziewczyny zniknęły za rogiem. Bracia zbliżyli się niebezpiecznie blisko.
- Tamtą w białych włosach chciałbym do swojej kolekcji lodowych posągów - oznajmił Zethes, odpierając kolejny atak.
- Zapomnij - prychnęła Tanar.
Musiała przyznać, synowie Boreasza byli potężni, a to, że nie mogła używać prawej ręki, tylko pogarszało jej sytuację. Jedyne, co mogło ją uratować i zapewnić bezpieczeństwo reszcie...
- Raz kozie śmierć - mruknęła. Zgromadziła w sobie całą wściekłość na Chione - za zepsucie jej świąt i zamrożenie najbliższych jej osób - Mike'a, Adama, Samuela, Arriane oraz jej przyrodniej siostry Sharon, i przelała je na energię. Wyciągnęła przed siebie rękę i potężna eksplozja wstrząsnęła placem. Bracia padli nieprzytomni na ziemię.
Tanar zachwiała się na nogach, zrzuciła z siebie resztki kurtki, z których nie będzie już raczej żadnych pożytków i pobiegła dogonić towarzyszki.
Czekały na nią kilka przecznic dalej.
- Szybko! - Shu wyciągnęła do niej rękę i wzbiły się w powietrze. Aranderia w skupieniu wykonywała rękami ruchy mające na celu ujarzmić wiatr i unieść je aż pod bramy pałacu.
- No proszę, proszę, kogo ja tu widzę - ich uszu dobiegł kobiecy głos. Spojrzały w górę i zobaczyły, że w ich kierunku leci odziana w biel postać.
- Chione - syknęła Hayley i mocniej ścisnęła swój miecz, gdy wokół bogini zawirowały płatki śniegu. Szykowała się do ataku.
- Tanar, pomóż mi!
- Dasz radę utrzymywać nas i walczyć? - Tanar starała się przekrzyczeć ryk wiatru.
Córka Eola skinęła głową. Ciemnoskóra roztopiła wystrzelone przez Chione śnieżne pociski, a Aredelia wysłała w jej kierunku mocny podmuch wiatru. Pałac był już blisko, musiało im się udać.
- Nienawidzę być bezużyteczna - mruknęła pod nosem Hayley i spojrzała w dół. W samą porę. - Uwaga!
W ich kierunku lecieli Zethes i Calias.
- Cholera - zaklęła Shurelia i wysłała w ich kierunku myśl "Śpijcie. Jesteście baaardzo zmęczeni".
Dawno nie używała tej mocy i nie była pewna, czy zadziała. Na szczęście bracia zapadli w kamienny sen i spadli na ziemię.
Wszystko szło w dobrym kierunku. Delia i Tanar atakowały swoimi żywiołami, a wrota były już bardzo blisko.
Wtem rozległ się potężny głos.
- Ogień nie zagości w moim pałacu!
Z góry pomknął biały, lśniący pocisk i trafił zajętą walką Tanar w plecy. Dziewczyna osunęła się w ramiona Shu - zimna i nieprzytomna.
Z czoła Delii skapywały kropelki potu, ale dzielnie wykonywała swoje zadanie. Po chwili stopy herosek dotknęły stopni prowadzących do wrót schodów. Chione unosiła się kilka metrów od nich.
- Jednak przeżyłyście... No, to teraz możemy negocjować - zatarła ręce i posłała im chytry uśmieszek.
***
- Choine – wycedziła z niemałą pogardą Aranderia.
- Witaj droga…kuzynko? Wybacz, ale nie orientuję się w kwestiach rodzinnych – uśmiechnęła się złośliwie pani mrozu.
Dziewczyna już wcześniej domyśliła się pokrewieństwa, nie była jednak pewna czy to przypadkiem nie pogorszy sprawy. Władcy wiatru, jak przystało na szalonych, rzadko pozostawali w sojuszu.
- Od kiedy Boreasz odwrócił się przeciwko Olimpu? – odezwała się zza jej placów Hayley. – I kto na bogów pozwala ci niszczyć herosów?!
- Jestem boginią, mam do tego nieznaczne prawo, jak i do wielu innych rzeczy.
- Nimfą – poprawiła ją złośliwie kuzynka.
Choine spiorunowała ją wzrokiem. Widać było, że jest pewna swojej pozycji i nie da się sprowokować.
- Rozumiem, że przyszłyście z propozycja? – prychnęła pogardliwie. – Co oferujecie? Odmrożę miasto za zabicie tych zuchwałych śmiertelników. Tylko błagam, niech to będzie długa i okrutna śmierć.
- Czekaj, czekaj – zwróciła się do niej Shurellia, która wciąż trzymała nieprzytomną Tanar na rękach. – Jakich śmiertelników?
- To wy jeszcze nic nie wiecie? – westchnęła Choine. – Wybacz, ale myślałam, że jesteście na tyle bystre by łatwo dojść do przyczyny mojego gniewu. Huczeli o tym w telewizji w ostatnich dniach, mówiono o tym przed każdym cholernym programem, filmem i serwisem informacyjnym. Aż w końcu nawet Hefajstos TV opublikowało to na swoim kanale.
- Dojdziemy w końcu do sedna? – córka Eola nie należała do osób cierpliwych.
- Spokojnie, nigdzie nam się nie śpieszy. Najprawdopodobniej spędzimy razem parę stuleci skoro nie macie żadnej porządnej oferty – ciągnęła chytrze. – Jacyś śmiertelnicy mieli czelność założyć firmę kominkową i reklamować ją tuż przed Bożym Narodzeniem. Nie wiem, jaki temperament i zuchwałość trzeba posiadać.
Córka Aresa posłała w stronę reszty dziewczyn spojrzenie: „Czy tylko ja nie rozumiem, co tu się wyrabia?’’
- Tyle? Chodzi o jakieś cholerne kominki? – Shu zacisnęła pięści.
- Och, żeby tylko tyle – machnęła ręką Choine. – Oni nazwali swoją firmę moim imieniem! Rozumiecie?!Tak bezcześcić moje święte i mroźne imię. Jak tak można. Głupcy jeszcze tego pożałują.
Zarzuciła swoją lodową sukienkę do tyłu i pewnym krokiem weszła do pałacu.
***
Hayley nie wiedziała czy się śmiać czy raczej płakać.
Jej świat i przyjaciele zostali zamrożeni, bo pewna boginka miała kaprys. Jak tu wytrzymać?
- Co za podła…
- Kurwa? – dokończyła Aranderia. – Zgadzam się.
- Wchodzimy do środka, jak trzeba będzie to sama spalę ją w przeklętym kominku. – powiedziała stanowczo córka Aresa. – W niektórych sytuacjach trzeba działać pokojowo, ale ta do tych nie należy.
- Ja zostaję – szepnęła cicho Shurelia wskazując na Tanar. – Nie zostawię jej, a tym bardziej z jej samej ze sami. One chcą ją przejąć.
Hayley podeszła do dziewczyny i przytuliła ją, widać było, że łączyła je silna więź. Aranderia poczuła ukłucie w sercu.
- Nie poddawaj się – powiedział tylko do Shu.
***
Zakraść się cicho do fortecy mrozu i północnego wiatru, wiedząc, że gospodarz planuje twoja śmierć?
Zły pomysł.
- Atakujemy, bez dwóch zadań – zarządziła Hayley. – Nie będziemy się cackać. Jaką bronią dysponujemy?
Sama była w posiadaniu (nazwa), miecza ze niebiańskiego spiżu, który nawet w słabym świetle dnia raził w oczy.
Aranderia wyciągnęła swój sztylet.
- Mam tylko tyle… - powiedziała skruszona. – Łuk został w obozie.
Jej towarzyszka westchnęła ciężko.
- Trudo, będziemy musiały sobie poradzić – złapała brunetkę za ramię. – Trzymaj się tam i nie pozwól sobie i mi umrzeć.
- Przepraszam – powiedziała w odpowiedzi. – Nie potrzebnie się na ciebie nawrzucałam, byłaś jak my wszystkie przestraszona i postawiłaś sobie za cel, aby załatwić to, jak najszybciej. Źle to odebrałam…
Hayley uśmiechnęła się tylko i ścisnęła heroskę za ramię, następnie obje skierowały się ku Sali tronowej.
***
Choine tam już była., można powiedzieć, że na nie czekała. W ręku obracała białą śnieżkę. Wydawał się być gotowa do walki. Za nią rozpościerał się schody, które prowadziły do tronu, gdzie siedział zamarznięty starzec. Córka Eola z przerażeniem rozpoznała w nim Boreasza, bogini nie oszczędziła nawet własnego ojca.
- Oj kochane, zamroziłabym was, aby oszczędzić wam bólu, ale nie zasługujecie na to by na wieki sterczeć w mojej komnacie. Wybieracie walkę? Wiecie, że ze nieśmiertelnym nie macie szans, prawda?
Zaśmiała się szyderczo i posłała pierwszą śnieżkę w stronę córki Aresa. Dziewczyna zamachnęła się mieczem, aby odpić białą kulkę, jednak Aranderia była szybsza. Zmieniła tor lotu i zwiększyła prędkość kulki tak, że ta wpadła na ścianę i rozwaliła j. Całe sklepienie zatrząsało się.
- Tak się bawimy?! – przekrzyczała ogromny huk Choine. – Jako potomek wiatru północnego przyzywam duchy wiatru! Strzeżcie mnie!
Wokół heroski zaczęły roztaczać się wiatry, które ona z trudem była w stanie odeprzeć. Hayley posłał jej pełne niepokoju spojrzenie.
- Dasz radę! – starała się przekrzyczeć wiatry by wspomóc dziewczynę. – Nie poddam się łatwo.
Z bojowym okrzykiem, godnym samego Aresa, rzuciła się do ataku. Napierała i odpierała, ale nie była w stanie przedrzeć się przez śnieżną osłonę. W chwili, gdy wydawało się, że ma ostateczną przewagę, bogini odrzuciła czarne włosy do tyłu, z których wypadło parę sopli lodowych ostrych jak sztylet. Córka Aresa spostrzegła to za późno. Próbowała się ochronić przed lodem, na próżno.
Padła ranna na posadzkę starając się cały czas trzymać równomierny oddech.
- Zapłacisz za to! – rozległ się w sali kolejny, nowy głos.
W drzwiach stała Shurielia, która w jednej ręce trzymała miecz, a w drugiej dźwigała pochodnię z białym ogniem.
- Przynoszę prezent od Hefajstosa.
***
Aranderia nie wiedziała, co przeraziło ją bardziej. Duchy północnego wiatru, niechybny atak Hayley czy też przybycie Shurieli. Z chwilą jej przybycia wszystkie wrogie duchy padły na posadzkę nieżywe, a ona miała ochotę zrobić to samo z wycieńczenia.
Shurielia skierowała swoją moc usypiana ku Choine, która po minutach zmagań poddała się drzemce.
- Ile mamy czasu? –zapytała białowłosą.
- Nie wiele – usłyszała w odpowiedzi. – W końcu to bogini, daję nam około 4 minut.
Obie podbiegły do Hayley, której udało się usiąść.
- W porządku? O bogowie, widziałam, jak walczyłaś. W życiu bym tak długo nie wytrzymała mając do dyspozycji tylko miecz – powiedziała dumna Shu.
- Mamy ambrozję? – zapytała cicho Hay.
- Tylko w formie lodzika – zaśmiała się Aranderia. – Trzymaj.
Podała jej zawiniątko, które niegdyś musiało być cieczą. Dziewczyna złapała je i wepchnęła sobie do ust. Nieznacznie się skrzywiła.
- Zzziimnoo – zadrżała. - Po co nam ogień? I co z Tanar?
- Nie mamy dużo czasu, więc uściślę – powiedziała pośpiesznie córka Hyposa. – Na moje oko zostały nam 2 minuty.
Opowiedział im o tym, jak nie mogła dobudzić Tanar. Przestraszyła się nie na żarty, gdy dziewczyna nagle zniknęła, a następnie pojawiła się w innym miejscu - całkiem zdrowa.
- Podała mi pochodnię i powiedziała, że ona nie może tam wejść. Życzyła powodzenia, ale… Nie powiedziała mi po co jest potrzebny biały ogień.
- Podpalmy Choine – ucieszyła się Aranderia.
- Byłoby fajnie… tyle, że ona, jako bogini wiecznych mrozów nawet się nie zaiskrzy – przystopowała ją Hayley, której wróciły już kolory i nieznacznie się uśmiechała.
- A może by tak…
***
To, co działo się później można łatwo opisać jako szaleństwo. Heroski podpaliły Boreasza, i patrzyły z satysfakcją jak płonie. Nie trwała ona długo, odrodził się w nowej postaci już nie skutej lodem. Na ich oczach ukarał swoją kapryśna córkę, Choinę. Wysłał swoich podwładnych, aby rozmrozili wszystko w okolicy Nowego Jorku.
Podziękował im, a nawet ofiarował zefiry, które miały im zapewnić bezpieczeństwo przed potworami na czas podróży.
- Tylko proszę, nie pokazujecie ich córkom Afrodyty, bo nigdy nie wrócą. – powiedział, bo w istocie, zefiry okazały się być przystojnymi chłopakami.
Tanar czekała na nie przed wyjściem. Zdążyła już wysłać iryfonem wiadomość do Chejrona co się wydarzyło. Wystarczyło tylko wracać do domu.
- Będziemy bohaterkami w obozie – zaśmiała się Shurelia przerywając gorące flirty Aranderii.
- To prawda, aczkolwiek nie marze o niczym innym, jak o długiej drzemce – ziewnęła Tanar.
- Zasłużyłyśmy – przytaknęła z zadowoleniem jasnowłosa.
***
W obozie zostały powitane niczym bohaterki.
Cała czterdziestka obozowiczów wpadła na nie śmiejąc się w niebo głosy.
Shuriella prawie od razu wydostała się z tłumu i zatonęła w ramionach Jacoba, tyle można powiedzieć o jej odpoczynku.
Hayley udała się do swojego domku, by zrelacjonować rodzeństwu przygodę.
Tanar nie było dane udać się na upragnioną drzemkę, bo cała ta sprawa z Chione spowodowała opóźnienia w przygotowaniu fajerwerków na świąteczny pokaz.
Jedynie Aranderia nie zalazła sobie zajęcia. Snuła się bez celu po całym obozie.
Potem było już tylko lepiej. Cały obóz zasiadł wspólni, przy jednym stole do specjalnej świątecznej wieczerzy. Nawet stołówka została specjalnie przystrojona na tę uroczystość, z poddasza co kawałek zwisały jemioły, a ostrokrzewy zostały przypięte do białego obrusu.
- Puk, puk – rozległ się męski głos. – Zostawiliście miejsce dla zbłąkanego wędrowcy, prawda?
Wszystkie głowy zwrócił się w stronę przybyłego. Aranderii wydawało się, że powinna skądś go znać, przypominał jej… ojca? Chłopak tylko na chwile zatrzymał na niej wzrok, mrugnął i całą swoją uwagę przeniósł na Tanar, która już biegła w jego stronę z okrzykiem na ustach.
- Ariiiin! – krzyknęła, gdy wpadła mu w ramiona. - Nie wierzę, że tu jesteś! Nie powinieneś pomagać matce w hotelu?
- Tylko dlatego, że są święta. A w święta mówi się prawdę – szepnął i, nie tracąc czasu na wyjaśnienia, nachylił się i pocałował dziewczynę, szczelnie zamykając jej usta, a ona niepewnie oddała mu pocałunek.
Rozległy się gromkie brawa i wiwaty.
- Powiem tacie!- krzyknęła Aranderia, na co wszyscy zareagowali śmiechem.